Bolków, Chocianów, Chojnów, Gaworzyce, Głogów, Grębocice, Jawor, Krotoszyce, Kunice, Legnica, Legnickie Pole, Lubin, Męcinka, Miłkowice, Mściwojów, Paszowice, Pielgrzymka, Polkowice, Prochowice, Przemków, Radwanice, Rudna, Ruja, Ścinawa, Wądroże Wielkie, Zagrodno, Złotoryja

Rzeczpospolita Babska Kaźmierzowska

POLKOWICE. Atrakcyjna dziewczyna z Polkowic wpadła w oko Jankowi z Kaźmierzowa. I tak prawie 40 lat temu roześmiana pielęgniarka o ciemnych włosach wylądowała na wsi. Na stałe.  A miało być zupełnie inaczej. Zosia, zwana przez najbliższych Wiesią, marzyła o wyrwaniu się w świat. Po skończeniu liceum pielęgniarskiego w Legnicy i zdaniu matury, planowała studia. Niestety, w domu się nie przelewało i trzeba było pójść do pracy. – Wtedy pojawił się Janek. Uparty był strasznie, chodził i chodził za mną – śmieje się pani Zosia. - Przywiózł mnie do Kaźmierzowa, a tutaj stara poniemiecka rozpadająca się chałupa, jakieś krowy i trochę lichej ziemi – dodaje.

Rzeczpospolita Babska Kaźmierzowska

 

Jednak dziewczyna z miasta zaparła się i postanowiła udowodnić sobie i wszystkim naokoło, że da radę. 

Wieś
Najpierw trzeba było zabezpieczyć dach nad głową, by nie lało się na stół w kuchni. – Powolutku remontowaliśmy i przebudowywaliśmy dom, a potem budynki gospodarcze. Mąż pracował jako hydraulik i dorabiał jeszcze po godzinach, a ja codziennie dojeżdżałam do pracy w MCZ. Ciężko było, bo komunikacji żadnej. Leciał tędy autobus kopalniany, to dogadałam się z kierowcami, aby mnie zabierali. I tak podróżowałam tam i z powrotem – śmieje się. – Najgorzej było zimą, kiedy byłam w zaawansowanej ciąży. We wsi nie było wtedy jeszcze oświetlenia, wałęsały się jakieś psy. Bałam się zwyczajnie, ale pracowałam do samego rozwiązania – dodaje.
Zwierzęta
Pielęgniarka śmiałości do zwierząt gospodarskich nie miała. A wręcz była przerażona. – Byki były ogromne i agresywne, a ja w ciąży, obrócić się nie mogę i jeszcze mam dać im jeść. No to brałam kupki siana, długie grabie i tymi grabiami popychałam siano pod pyski. I szybko uciekałam. Krowy trzeba było doić, a ja nie miałam pojęcia jak do tego się zabrać. Płakałam z bólu rąk i pleców, ale nauczyłam się i sama doiłam wszystkie nasze krowy. Dojarki mechanicznej nie mieliśmy, a odstawialiśmy codziennie sporo mleka. Potem wymyśliłam, że przestawimy się na hodowlę trzody. A wiecie ile trzeba posadzić buraków i ziemniaków dla wiecznie głodnych świń? Bardzo dużo. Ręcznie – zaznacza pani Zosia.
Życie
Zofia Małagowska jest chodzącą energią, która do życiowych wyzwań podchodzi bez nadmiernego lęku i rozczulania się nad sobą. Zawsze z optymizmem. – Bo ja to w ogóle miałam marne szanse na przeżycie. Urodziłam się jako wcześniak, ledwo dychałam, niecałe 2 kg wagi. Babcia wskoczyła do takiej wiejskiej karety co woziła księdza, pojechała ze mną na plebanię i dzieciaka szybko ochrzciła. A że było to przed św. Zofią, to dała mi na imię Zofia, że może mnie święta uratuje i przeżyję. – Matko święta – lamentowała potem moja matka - co to za imię i zawsze mówiła na mnie Wiesia. Ale od tego czasu mam mocno darowane życie. I dużo sił – zaznacza nasza bohaterka.
Kiedy w rodzinie urodziło się drugie dziecko, zrezygnowała z pracy zawodowej. Ciężko było pogodzić opiekę nad dwójką malutkich dzieci, pracę na roli, obowiązki przy zwierzętach gospodarskich, opiekę nad schorowaną teściową i jeszcze codzienne dojazdy do pracy w przychodni. Ale wtedy okazało się, że nie starcza do pierwszego. – Dlatego zaczęłam uczyć się rolnictwa. Zaprenumerowałam specjalistyczną prasę, kupowałam książki rolnicze, poznawałam zasady prowadzenia gospodarstwa i zaczęłam razem z mężem jeździłam na branżowe targi w Polsce i za granicę. Obrabialiśmy ponad 20 ha pola.
Pomoc
Dziewczynie z miasta bardzo pomogła rodzina, od której uczyła się dzień po dniu gospodarzenia. – Po sąsiedzku w Moskorzynie mieszka moja ciocia Władzia. Pochodzi z Wielkopolski i to właśnie ona uczyła mnie krok po kroku takiej wielkopolskiej dokładności w rolnictwie. Pokazywała jak siać buraki czy trzymać motykę, aby po kilku godzinach okopywania nie mieć odcisków. To ona mi takiej energii dawała.– Przyszedł wieczór i mówi mi - widzisz, jeden dzień do przodu. Dzieci są starsze o ten jeden dzień, już będzie lżej. Bo ja dopiero jak położyłam dzieci, to zaczynałam prasowanie, pranie czy szycie ubrań. Nic nie można było kupić, to przerabiałam rzeczy. Brałam swoją starą spódnicę, rysowałam formę z papieru, dokładałam szeleczki, guziczki i już była gotowa nowa sukienka.
Społecznik
Zofia Małagowska na miejscu nie usiedzi, dlatego wiele lat temu zaczęła udzielać się społecznie. Zaczęło się od pomocy dla Ośrodka Doradztwa Rolniczego, dla którego pani Zosia przygotowywała sprawozdania z produkcji rolniczej. – Przyjechała do mnie tutaj taka pani, też Zosia. Ona wysoka i szczupła, ja mała i okrągła, ale bardzo przypadłyśmy sobie do gustu. Wprowadzałyśmy nieznane wtedy sadzonki roślin, na przykład dynie makaronowe. Przywoziła iglaki, ja wsiadałam na rower i rozwoziłam po ludziach. I to ona namówiła mnie do założenia koła gospodyń wiejskich. Kurczaki przyjeżdżały, to rozprowadzałam te kurczaki. Zorganizowałyśmy kilka wycieczek i parę szkoleń dotyczących nowoczesnych upraw. We wsi nie było miejsca, to u mnie w domu była świetlica. Robiłyśmy kursy kroju i szycia, a potem wymyśliłyśmy festyn rodzinny na boisku. Kobiety piekły ciasta, były talony na piwo i kiełbaskę. W ogóle jesteśmy tutaj bardzo aktywne i przedsiębiorcze. To taka Rzeczpospolita Babska Kaźmierowska – żartuje.
Inwestycje
- Stał u nas krzyż we wsi i brakowało ogrodzenia. Mówię do męża, że trzeba zebrać po 2 złote i zrobimy ogrodzenie. On, że znowu coś wymyśliłam i się nie da. Skończyło się na tym że pojechałam do paru firm i wymęczyłam trochę kątowników, prętów i farby. Sąsiad pospawał i ogrodzenie stanęło. To samo było z niszczejącą kapliczką przy parku. Mój syn przygotował projekt przebudowy i pojechałyśmy z sołtyską i panią Alą z częścią zebranych od mieszkańców pieniędzy do burmistrza. Jak Wabik nas zobaczył to w śmiech, że znowu te gaduły z Kaźmierzowa. Bo on zawsze taki bezpośredni. A ja na to też ze śmiechem, że ciasto tutaj mamy i trzeba pomóc nam kapliczkę odremontować. No to on nas podpuszcza, że zawracamy mu głowę jakąś budową. Na co ja, że już nie możemy tak chodzić od domu do domu po prośbie o pieniądze, bo nas psami szczują. I tak go urabiałyśmy na wesoło. Na koniec burmistrz mówi, że gmina nie może dofinansować budowy sakralnej. Miny nam zrzedły, a on ciągnie dalej – czy w takim razie wyrażamy zgodę, aby gmina w całości wszystko sfinansowała jako architekturę wiejską. Oniemiałyśmy! Do Kaźmierzowa leciałyśmy całe w skowronkach.
Plany
Zofia Małagowska wychowała i wykształciła razem z mężem czworo dzieci. Wszystkie skończyły studia i obecnie pracują. Zostały w Kaźmierzowie. Jak podkreśla, przez całe życie dbała, aby dzieci nie odczuwały, że mieszkając na wsi czegoś im brakuje.

– Kupowałam bardzo dużo książek, zachęcałam do nauki, czytałam im od małego – mówi. I nigdy nie narzekała. Teraz pani Zosia ma więcej czasu niż kiedyś i rozwija swoje pasje. Uczy się pilnie szydełkowania i ma na swoim koncie już sporo ozdobnych obrusów. Namiętnie szyje też pluszowe zabawki, opiekując się wnuczką Olą. I pisze… wiersze, a właściwie uprawia wierszoklectwo – jak sama zaznacza. W opasłej teczce znajduje się kilkadziesiąt wesołych wierszy okolicznościowych. Żegnając się prosi, aby napisać, że jej życiową dewizą jest otwartość. - Jeżeli człowiek nie chce poznać świata, to ten świat do niego nie przyjdzie. Jeżeli nie chcemy wyjść z domu, pojechać do kina czy teatru, wyjść do ludzi, to zwyczajnie gnuśniejemy. Dlatego korzystamy tutaj ile się da z możliwości wycieczek i wyjazdów. Jak ponad 20 lat temu pojechałam do Rzymu, to oniemiałam jak wygląda ten Zachód. Potem były jeszcze kilka razy Niemcy, Francja, Czechy, Holandia i Ukraina. Od lat uczestniczymy w wycieczkach organizowanych przez WOK w Sobinie, wyjeżdżamy na koncerty do opery czy filharmonii we Wrocławiu, wspólnie śpiewamy i przygotowujemy wiele imprez. Teraz musimy jeszcze trochę odremontować dom, a potem planujemy jeszcze poodwiedzać starych przyjaciół mieszkających za Odrą.