Bolków, Chocianów, Chojnów, Gaworzyce, Głogów, Grębocice, Jawor, Krotoszyce, Kunice, Legnica, Legnickie Pole, Lubin, Męcinka, Miłkowice, Mściwojów, Paszowice, Pielgrzymka, Polkowice, Prochowice, Przemków, Radwanice, Rudna, Ruja, Ścinawa, Wądroże Wielkie, Zagrodno, Złotoryja

Furmańska: Kocham pomagać, lubię samorząd, uwielbiam działanie

POLKOWICE. O roli kobiet w życiu miasta, w polityce i trudnościach w świecie zdominowanym przez mężczyzn, a także o sołtysach gminy Polkowice z Joanną Furmańską rozmawia Dariusz Szymacha.

Furmańska: Kocham pomagać, lubię samorząd, uwielbiam działanie

Polkowicka Rada Kobiet będzie obchodziła pierwszą rocznicę swego istnienia.

Joanna FURMAŃSKA: Tak, dokładnie 8 marca ubiegłego roku pan burmistrz powołał taką Radę do życia i funkcjonowania w tym mieście.

Po co w takim mieście jak Polkowice taka Rada?

Myślę, że mówiąc językiem potocznym jest na porządku dziennym, iż takie rady powstają w różnych miejscowościach. Do tej pory, w przestrzeni publicznej, kobiety były bardzo mocno pomijane. I trudno stwierdzić czy były pomijane, bo nie chciały uczestniczyć w życiu publicznym, czy po prostu tak się przyjęło. Obowiązujący patriarchat przecież mówi, że to mężczyźni są stworzeni do obejmowania wysokich stanowisk, bo kobiety zazwyczaj mają rodzinę, dzieci, dom.

To chyba jednak już nie do końca jest prawdą.

Na szczęście zaczęło się to zmieniać. Jestem zdumiona, że tyle fantastycznych kobiet zaczyna wchodzić właśnie w przestrzeń publiczną. I są to kobiety, które mają dużo fajnych pomysłów, kobiety, które są skuteczne i które wiedzą, czego chcą od życia. Przy okazji ocieplają wizerunek polityki i życia publicznego w mieście, w regionie, w Polsce.

Czym konkretnie zajmuje się Polkowicka Rada Kobiet?

Trzeba pamiętać, że nie jesteśmy finansowane z budżety gminy, a więc wszystko, co robimy to nasze samodzielne działania, wszystko robimy własnym sumptem. Staramy się
uczestniczyć we wszystkich akcjach społecznych, które dotyczą młodzieży, dzieci i kobiet. Ostatnio brałyśmy udział w dużej, międzynarodowej akcji „Nazywam się Miliard”. Zatańczyłyśmy na polkowickim Rynku – w ten sposób chciałyśmy zaprotestować przeciwko przemocy. Kobiety często, w pieleszach swoich domów zostają same z przemocą fizyczną, psychiczną czy ekonomiczną, która jest niewidoczna. Chciałyśmy pokazać wszystkim kobietom, że jesteśmy, że zawsze będziemy blisko i jeśli potrzebują wsparcia to my jesteśmy tymi, które je zawsze wysłuchają.

Czy miałyście już takie prośby o pomoc?

Kobiety często otwierają się przed nami. Widzą, że jest grupa kobiet, która się spotyka, wspiera a przy tym robi fajne rzeczy dla społeczeństwa. I taka kobieta myśli sobie: Boże. Jeżeli one mogą, to ja też mogę. I podczas spotkań, w czasie rozmów często się otwierają. Mówią, że w domu jest tak i tak. Staramy się te kobiety nakierować na to, co mogą w danej sytuacji zrobić. Działają przecież różne instytucje, poradnictwo zawodowe, urząd pracy. Wiemy, że po rozmowach te kobiety tam faktycznie trafiają i często otrzymują potrzebną pomoc. I to jest dla nas taka radość, że powoli to zaczyna się zmieniać i kobiety zaczynają wierzyć w swoje możliwości. Zaczynają rozumieć, że nie muszą być wcale pod wpływem mężczyzny, żeby funkcjonować, żeby żyć. Mogą w sumie robić wszystko, wystarczy tylko zmienić nastawienie w swoim myśleniu.

Czy ten problem zdominowania kobiet przez mężczyzn jest faktycznie tak wielki?

Może nie mówmy tu o zdominowaniu, a raczej o tradycyjnej roli mężczyzn i kobiet. Miejsce kobiety było w domu, a mężczyzna przynosił do domu pieniądze i odpowiadał za
rodzinę. Takie rozwiązanie nie jest może do końca złe, niemniej uważamy, że kobiety w przestrzeni publicznej powinny mieć takie same prawa i możliwości jak mężczyźni. Tu na pewno zaraz jakiś pan powie „no to idźcie do kopalni”, a przecież nie o to chodzi. Chcemy, żeby w kobiecie dostrzec partnera do rozmów. Nasze miasto jest specyficzne: ten czynnik męski jest bardzo mocno dostrzegany – mężczyzna jest tutaj wiodący. To jednak zaczęło się już trochę zmieniać. Widzimy, że zostałyśmy zauważone i głosy tych silnych kobiet przemawiają do panów, a przy okazji łagodzimy w mieście obyczaje. I to jest takie fajne, że kobieta potrafi ocieplić wizerunek takiego męskiego ego.

Organizujecie czy też inspirujecie wiele imprez i wydarzeń w mieście.

To prawda – staramy się być wszędzie tam, gdzie widzimy problem kobiet, ale nie działamy tylko dla kobiet. Chcemy działać dla wszystkich mieszkańców. Ostatnio, w sobotę
czytałyśmy bajki dla dzieci. Chcemy być blisko mieszkańców i mieć wpływ na to, co w mieście się dzieje. Kiedyś ktoś mądrze powiedział, że kobieta widzi więcej, słyszy więcej.
To wynika z tego, że kobieta zazwyczaj jest bardzo dobrze zorganizowana z tego powodu, że na co dzień prowadzi dom. Myślę, że mamy w sobie dużo pozytywnej energii, która została zauważona m. in. przez burmistrza i zaistniałyśmy w ciągu tego roku w przestrzeni publicznej.

Nie spotykacie się z zarzutami, że jest to, pozwolę sobie na kolokwializm, „przegięcie w drugą stronę”? Że jest to faworyzowanie kobiet kosztem mężczyzn?

No tak, były już takie głosy, że za chwilę, w tej przestrzeni publicznej będzie więcej kobiet niż mężczyzn i za chwilę trzeba będzie walczyć o prawa mężczyzn. Są oczywiście takie głosy ale nie do końca podzielam te opinie: kobiet jest jeszcze zdecydowanie mniej w naszym życiu społecznym. Uczestniczyłam w takim spotkaniu, gdzie byłam jedyną
kobietą. I chociaż już od jakiegoś czasu jestem zaangażowana w życie polityczne to widzę, że niedobór kobiet ciągle funkcjonuje: jest jedna kobieta i dziesięciu mężczyzn, a te
kobiety jak już są, to nie zawsze są brane pod uwagę.

Stereotyp kobiety jako tej, która ma się zajmować wyłącznie domem i dziećmi jednak się zmienia.

Tak, zmienia się i jestem z tego bardzo zadowolona gdyż widać potrzebę zaistnienia kobiet w przestrzeni publicznej. Panowie też już dostrzegają, że kobiety są bardzo mocnym głosem, ale i wyważonym głosem. Kobiety mają trochę inną kreację życia, mają troszeczkę więcej na głowie i odpowiadają za więcej.

Pani mocno angażuje się w sprawy społeczne, w politykę. Startowała pani w wyborach do Sejmu. Jak na to wszystko reaguje mąż?

Mam wielkie wsparcie ze strony mojego męża. Wiele osób mówi mi, że mi zazdrości tak wspaniałego mężczyzny. Był taki moment, że skupiono się na moim mężu: mówiono jaki on jest biedny, że nie mam dla niego czasu bo jestem ciągle na spotkaniach, bo mam ciągle różne rzeczy na głowie a on sam siedzi w domu. I tak sobie pomyślałam, że gdyby to było w drugą stronę i to on był tym politykiem, a ja bym była, jak większość, kobietą siedzącą w domu, to pewnie nikt by tego nie zauważył. I to jest czasami wręcz zabawne, że jego żałują. I co charakterystyczne, żałują go zdecydowanie częściej… kobiety, które mówią: jaki ten twój mąż jest dobry, cierpliwy, jak za tobą stoi, jakim jest wielkim wsparciem – i tak rzeczywiście jest, to jest prawda. Myślę, że gdybym nie miała tak wspaniałego mężczyzny to dzisiaj byłoby mi bardzo ciężko. Uważam, że bez względu na to, kto wiedzie prym, to powinniśmy być dla siebie wsparciem. W moim przypadku jest to piękne i się sprawdziło. Jesteśmy dla siebie partnerami.

Polityka to jednak nie wszystko. Jest pani zawodowo opiekunką sołtysów na terenie całej gminy.

Mam wielki sentyment do sołtysów. To są zazwyczaj prawdziwi społecznicy. Żartuję czasami, że sołtys to taki burmistrz na wsi, nasza gmina ma szczęście do sołtysów. To są fantastyczni ludzie, z którymi świetnie się współpracuje. Nie przypominam sobie żadnych problemów. Jeżeli jest jakakolwiek potrzeba, to oni są zawsze pod ręką. Doskonale rozumieją swoją funkcję. Sołtys to człowiek, do którego wszyscy na wsi biegną z każdym drobiazgiem. To jest łącznik między mieszkańcami wsi a władzą. Należy docenić to jak mocno są oni zaangażowani w to, co robią. I to jest bardzo piękne.

Pracuje pani w urzędzie gminy, zajmuje polityką – a czy oprócz tego ma pani jakieś zamiłowania, hobby?

Szczerze mówiąc, ja od zawsze byłam społecznikiem. Od pierwszej klasy szkoły podstawowej do końca kształcenia działałam we wszystkich możliwych samorządach. Taka pomoc drugiemu człowiekowi zawsze mnie fascynowała. Lubię ludzi. Lubię z nimi przebywać, lubię słuchać o ich problemach, zawsze się w to bardzo angażuję. Tak już mam. Mam także swoją pasję. Jest to mała winnica, którą prowadzimy z mężem w moim domu rodzinnym w zielonogórskim. Pomaga nam w tym wujek. Ta pasja uczy mnie przede wszystkim pokory: do ludzi, do życia, do natury. Bo natura nie poczeka. Ona nie będzie się zastanawiała, czy my dzisiaj mamy to, czy tamto. Ona jest, żyje. I to natura, tak naprawdę, pokazuje nam jak powinien wyglądać świat: często musimy schować swoje ambicje do kieszeni i zająć się tym co jest właśnie potrzebne. Winogrono nie czeka – właśnie puszcza pączki i trzeba będzie zacząć je przycinać, bo za chwilę będzie problem z nieodpowiednim wyprowadzeniem roślin. I mimo tego, że plantacja nie jest duża, to daje mi ogromną radość, bo kiedy wypiję lampkę wina z tej winnicy to wiem, że zrobiłam coś w życiu dobrze. I to przynosi mi na tym świecie równowagę. Zwłaszcza kiedy siedzę sobie w spokoju przy winnicy, obserwuję przyrodę, widzę jaka ona jest mądra i ile możemy się od niej nauczyć. Wtedy nam wszystkim byłoby dużo lżej.

Dziękuję za rozmowę