Bolków, Chocianów, Chojnów, Gaworzyce, Głogów, Grębocice, Jawor, Krotoszyce, Kunice, Legnica, Legnickie Pole, Lubin, Męcinka, Miłkowice, Mściwojów, Paszowice, Pielgrzymka, Polkowice, Prochowice, Przemków, Radwanice, Rudna, Ruja, Ścinawa, Wądroże Wielkie, Zagrodno, Złotoryja

Kaliciak daleki od sportowej emerytury

Krzysztof KALICIAK grając w Cracovii, Katowicach czy Zagłębiu Sosnowiec  nie był piłkarzem anonimowym. Przed rokiem nieoczekiwanie pojawił się w składzie KS Polkowice mając spory wkład w wywalczeniu przez ten zespół awansu do 3 ligi. Nieoczekiwanie zniknął jednak nie tylko z Polkowic, ale i z boisk lig centralnych. Ale to nie była sportowa emerytura. Dzisiaj Kaliciak realizuje się jak ...prezes i trener. Podpatruje młodych ,utalentowanych piłkarzy podpowiadając im co mają robić, aby przebić z niższych ligi na boiska 3, 2  czy 1 ligi.

Kaliciak daleki od sportowej emerytury

- Jeszcze rok temu byłeś kluczowym elementem w układance KS-u Polkowice, jednak niespodziewanie zniknąłeś z radarów. Co dzieje się z Krzysztofem Kaliciakiem?
Żyję (śmiech). I to bardzo intensywnie, trenując dwa kluby i ucząc w szkole, a dodatkowo jestem prezesem Orła Zagrodno.

Kończący rok był dla Ciebie bardzo intensywny. Najpierw grałeś w Polkowicach, łącząc to z rolą asystenta Jarosława Pedryca, a później rozpocząłeś pracę na własny rachunek, w dodatku na czterech etatach. Jak podsumujesz ten okres?
- Od stycznia byłem asystentem trenera Pedryca, co dało mi to pozytywny bodziec do działania i wykazania się, zwłaszcza, że współpraca z kimś takim to kapitalne przeżycie, bo obecny trener Polkowic, to fantastyczny człowiek, profesjonalista w każdym calu i trener zupełnie oddany swojej pracy. Pedryc to ktoś, kogo można stawiać za wzór, więc nasza współpraca układała się naprawdę dobrze, a ja dzięki temu mogłem się rozwijać. Trener był zawsze otwarty na nowe pomysły,nigdy niczego nie odrzucając bez namysłu. W skład oczywiście nie ingerowałem (śmiech).

Za co właściwie byleś odpowiedzialny?
- Odpowiadałem głownie za rozgrzewki, przygotowanie siłowni, czy rozłożenie sprzętu do treningu żeby ułatwić prace trenerowi, który łączył pracę w klubie z pracą w szkole, dlatego ja, mając więcej czasu, chętnie przyjeżdżałem wcześniej i przygotowywałem to, o co mnie proszono.To normalne zadania asystenta. Razem z trenerem Juliuszem Ciosem analizowaliśmy mecze, a bramki wstawiałem na nasz fanpage, który swego czasu był w regionie naprawdę popularny. Pracy było sporo, ale sprawiała mi radość, ponieważ większość spotkań wygraliśmy.

Jeśli wszystko układało się tak dobrze, dlaczego odszedłeś z Polkowic?
- Miałem trochę czasu do namysłu i poczułem, że potrzeba mi nowych wyzwań. Nie będę ukrywał, że pewną rolę odegrały także kwestie finansowe oraz dojazdy. Przez rok, codziennie jeździłem ponad sto kilometrów, co było bardzo męczące. Była jeszcze jedna istotna rzecz, ale zostawię to dla siebie. Patrząc jednak z perspektywy czasu, wiem, że podjąłem dobrą decyzję. Ja pracuję na własny rachunek, a Polkowice bez Kaliciaka radzą sobie doskonale.

Przez rok miałeś okazję trenować z obecnymi trzecioligowcami. Jest w Polkowicach zawodnik, który może zrobić karierę?
- Kapitalny sezon rozgrywa Krzysiek Drzazga i już słychać o zainteresowaniu zespołów z Ekstraklasy. Trzeba przyznać, że ma smykałkę do strzelania goli i jeżeli poukłada sobie wszystko w głowie,to powinien zajść bardzo daleko. Drzazga nie jest wyjątkiem. Maciek Bancewicz, Szymon Szymik, Mateusz Magdziak czy kontuzjowany obecnie Damian Primel również mają papiery na granie. Żeby gdzieś zaistnieć trzeba jednak podjąć ryzyko, bo same umiejętności nie wystarczają. Trzeba mieć mocną psychikę, potrafić wkomponować się w nowe otoczenie, znieść presję kibiców.  

Wróćmy do Zagrodna. Jak to się właściwie stało, że zostałeś prezesem?
- W lipcu obecny zarząd złożył rezygnację, a chętnych do objęcia stanowiska prezesa nie było. Długo nad tym myślałem, bo wiem, że to odpowiedzialna funkcja, ale podjąłem ryzyko. Wszystkiego uczyłem się od podstaw i naprawdę nie spodziewałem się, że w amatorskim klubie jest aż tyle pracy. Wizyty w urzędach, badania zawodników, zgłoszenia, opłaty, kary, księgowość, organizowanie wyjazdów, pozyskiwanie sponsorów. Bardzo się cieszę, że mam wsparcie w osobie Łukasza Kubonia, który doskonale wie do jakich drzwi zapukać. To właśnie dzięki niemu współpracujemy z firmą Osadkowski i Cebulski, Gospodarstwem Rolnym Mazurek czy Panem Andrzejem Chmielewskim. Mnie udało się nawiązać współpracę z POLENERGIĄ, firmą, która zajmuje się pozyskiwaniem energii, a w naszej gminie ma dwie farmy wiatrowe Amon i Talia. Ogromna w tym zasługa Pana Przemysława Rutkowskiego, z którym nawiązałem kontakt, a on pilotował całą sprawę z Warszawą. Dzięki sponsorom, sprzętowo jesteśmy na poziomie IV ligi. Wszyscy mamy nadzieję na owocną współpracę także w 2016 roku i latach kolejnych.

A jak oceniasz okres pracy trenerskiej w Zagrodnie?
- Pozytywnie. Myślę, że zajmujemy miejsce adekwatne do umiejętności drużyny, która stale się rozwija. Gramy bardzo ofensywnie, piłką. Staramy się grać po ziemi, szukać krótkich podań. Strzelamy dużo goli, ale tez dużo tracimy i nad tym trzeba popracować. Nastąpiła zmiana taktyki na system 1-4-2-3-1, a nauka zajęła dużo czasu. Wcześniej Orzeł grał z tak zwanym stoperem, czyli ostatnim obrońcom, lecz w wyższych ligach nikt już takiego rozwiązania nie stosuje, a uczyć się trzeba od lepszych, tylko to zapewnia rozwój. Cieszy fakt, że mecze w meczach z najlepszymi wcale im nie ustępujemy. Ze Skorą Jadwisin i Przyszłością Prusice graliśmy jak równy z równym, ale przegraliśmy odpowiednio 2:3 oraz 0:1.

A co z Wartą Bolesławiecką? Trzeba przyznać, że ta informacja była w lokalnym środowisku sporym zaskoczeniem.
-  Dwa dni przed ich pierwszym meczem ligowym otrzymałem propozycję. Na początku się zastanawiałem, ale po spotkaniu z zarządem oraz rozmowie z właścicielem, Panem Boruckim i obejrzeniu bazy treningowej postanowiłem podjąć wyzwanie. Nie każdy wie, że klub z klasy Okręgowej ma do dyspozycji stadionik ze sztucznym oświetleniem, tuż obok znajduje się Orlik, a murawa przez cały rok jest w świetnej kondycji. Warunki naprawdę godne pozazdroszczenia.

Jak więc ocenisz poczynania swojego drugiego zespołu?
- Początek był bardzo ciężki i, nie bójmy się tego powiedzieć, słaby, bo zespół poznawałem dopiero w meczach ligowych. Był to jeszcze okres wakacyjny, gdzie nie wszyscy brali udział w treningach. Później zacząłem wprowadzać zmiany, między innymi szukając optymalnych pozycji dla poszczególnych zawodników. Niektórych było ciężko do tego przekonać, ale czułem, że w ten sposób ich potencjał zostanie lepiej wykorzystany.Zadanie wykonaliśmy, bo trzecie miejsce po rundzie jesiennej jest dobrym wynikiem, zwłaszcza jeśli dodamy do tego wygraną z Piastem Wykroty (była to jedyna porażka aktualnego lidera – dop.red.). Na pewno trzeba wzmocnić kadrę zespołu, bo często na mecze jeździliśmy w dwunastu, a całe mecze musieli rozgrywać przez to niedoświadczeni juniorzy.

Wolnego czasu miałeś chyba nadmiar, bo dodatkowo rozpocząłeś pracę w szkole.
- (śmiech). Kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego dostałem telefon od kolegi. Zapytał czy nie chciałbym uczyć w szkole. Prawdę mówiąc sam nie wiedziałem, ale nie miałem czasu na zastanowienie i pojechałem na rozmowę, a już kilka godzin później wiedziałem, że będę „panem od WF-u”. Kończyłem studia w tym kierunku i cieszę się, że mogę sprawdzić czy mi ta odpowiedzialna funkcja pasuje. Uczę w gimnazjum, jest to ciężki okres dla nastolatków i musze przyznać, że wielu uczniów niespecjalnie chce ćwiczyć, ale samo prowadzenie zajęć sprawie mi ogromną przyjemność. Jednak tutaj, podobnie jak w prezesowaniu jest masa pracy papierkowej.

To teraz powiedz jak to wszystko pogodziłeś? Plan dnia masz chyba ułożony co do minuty?
-Trzeba było wszystko dobrze zorganizować, żeby w stu procentach poświęcać się każdej roli. Często pracowałem po dwanaście godzin dziennie, żeby to wszystko ogarnąć, a każdy dzień tygodnia i tak był zajęty. Na szczęście Warta Bolesławiecka gra swoje mecze w soboty, a Orzeł w niedziele, treningi odbywały się na zmianę, żadnego nie musiałem odwołać, więc mogę powiedzieć, że dałem radę. Patrząc na ten rok, razem z Polkowicami, odbyłem około sześćdziesięciu meczów i bardzo podoba mi się ta adrenalina, która towarzyszy rozgrywkom. Niezależnie czy jest to rywalizacja w A-klasie, klasie Okręgowej czy IV lidze.

W zimie nie spuszczasz z tonu. Postanowiłeś zgłosić zespół do Złotoryjskiej Ligi Halowej.
- Tak. Zespół będzie złożony z zawodników Orła. Z doświadczenia wiem, że dobrze poruszać się przez zimę, a dodatkowo znaleźliśmy sponsora, który pokrył koszt wpisowego. Stąd nasza nazwa – Mazurek Team. Nie zakładamy górnolotnych celów. Dla nas najważniejsze będzie aktywne spędzenie czasu i oswojenie się z rozgrywkami, bo spora część zawodników będzie miała pierwszą styczność z parkietem, co zapewne pokażą wyniki.

Zawodowo w piłkę już nie grasz, jednak starasz się rozwijać jako trener. Kto jest Twoim wzorem? Od kogo czerpiesz inspirację?
- Chociaż wybitnym piłkarzem nie zostałem, to miałem sporo szczęścia. Nie każdy miał bowiem okazję trenować dwa lata pod okiem Adama Nawałki, Oresta Lenczyka, Piotra Piekarczyka, Ireneusza Mamrota czy Wojciecha Stawowego. Ameryki nie odkryję mówiąc, że najlepszy z nich był Nawałka, który potrafi wykrzesać z zawodników to, co mają najlepsze i stworzyć zespół, dlatego cieszę się, że jego passa zaczęła się od GKS-u Katowice, w którym bardzo długo grałem, będąc przy obecnym selekcjonerze reprezentacji Polski najlepszym strzelcem. Właśnie od niego czerpię inspirację, ale większość z nich można wykorzystać tylko w profesjonalnym zespole. Bardzo żałuje,że nie mogłem przepracować zimy z trenerem Lenczykiem, gdyż idąc do Cracovii, na pierwszym treningu naderwałem wiązadła w kostce i ponad trzy miesiące się leczyłem, z boku oglądając jego słynne treningi, które zupełnie różnią się od zajęć innych szkoleniowców. Moją dewizą są jednak słowa Bogdana Zająca - asystenta Adama Nawałki. Powiedział mi, że w trenerce najważniejszy jest tak zwany „coachanig”, czyli przekaz . Albo się go ma, albo nie. A jak się nie ma, to najlepsze ćwiczenie czy najlepszy trening można zepsuć. Działa to oczywiście również w drugą stronę i z dobrym przekazem, nawet najmniej przydatne zadanie, może czegoś zawodnika nauczyć.

 Dziękuję za rozmowę.