Bolków, Chocianów, Chojnów, Gaworzyce, Głogów, Grębocice, Jawor, Krotoszyce, Kunice, Legnica, Legnickie Pole, Lubin, Męcinka, Miłkowice, Mściwojów, Paszowice, Pielgrzymka, Polkowice, Prochowice, Przemków, Radwanice, Rudna, Ruja, Ścinawa, Wądroże Wielkie, Zagrodno, Złotoryja

Po pożarze opon: Prokuratura coraz bliżej zakończenia śledztwa. Kto zapłaci za działania OSP?

ZŁOTORYJA.  Do napełniania aż 26 basenów olimpijskich starczyłoby wody, którą strażacy zużyli, gasząc na przełomie czerwca i lipca opony płonące w zakładzie pirolizy w Wilkowie. Od zakończenia gigantycznego pożaru, który nie miał precedensu na ziemi złotoryjskiej, mija 5 tygodni. Sprawę cały czas bada prokuratura, gromadząc dowody w śledztwie. Tymczasem część samorządowców ma duży problem, bo po podliczeniu kosztów prowadzenia akcji gaśniczej przez jednostki OSP brakuje im pieniędzy w budżetach. I wystawiają rachunek starostwu oraz PSP.

Po pożarze opon: Prokuratura coraz bliżej zakończenia śledztwa. Kto zapłaci za działania OSP?

Takiej skali działań nie pamiętają najstarsi złotoryjscy strażacy. Przypomnijmy: ogień szalał na powierzchni 5,5 tys. metrów kwadratowych, a akcja gaśnicza trwała rekordowe 465 godzin, czyli prawie 3 tygodnie. Wzięło w niej udział 460 zastępów oraz 574 strażaków. Do stłumienia ognia potrzebowali ok. 65 tys. metrów sześciennych wody! Gdyby policzyć jej zużycie po cenie, jaką płacą mieszkańcy Złotoryi, wyszłoby ponad 300 tys. zł (choć oczywiście trzeba zaznaczyć, że tylko część wody użytej do gaszenia pochodziła z sieci wodociągowej – strażacy czerpali ją również z zalanego szybu kopalni, zbiorników pożarowych na dawnej Lenie i ze stawu osadowego).

PSP nie podaje danych o kosztach akcji gaśniczej. Podliczyli ją natomiast niektórzy samorządowcy – oczywiście tylko z perspektywy swoich jednostek OSP, które były dysponowane przez komendę powiatową do pożaru opon. I podsumowali wszystko w pismach do starosty i wojewody dolnośląskiego. Wiemy o dwóch takich sytuacjach. Urząd Gminy w Zagrodnie wyliczył koszty na 260 tys. zł, a Urząd Miejski w Świerzawie na prawie 100 tys. zł. W pismach powtarzają się 3 pozycje: koszty ekwiwalentu pieniężnego dla strażaków ochotników, paliwa zużytego w pierwszych dniach akcji (później OSP tankowały już za pieniądze PSP) oraz straty w sprzęcie gaśniczym i mundurach – najbardziej kosztowne.

– Niektórych mundurów nie da się już doczyścić po tej akcji, są do wyrzucenia. Najgorzej jest jednak z wężami gaśniczymi, które były ciągane po trudnym terenie, gdzie było mnóstwo złomu i są po prostu poniszczone – tłumaczy Paweł Kisowski, burmistrz Świerzawy.

Budżety na OSP na wyczerpaniu

Burmistrz Kisowski wystąpił do starosty złotoryjskiego o zwrot kosztów poniesionych przez jednostki OSP z terenu gminy Świerzawa w związku z działaniami gaśniczymi prowadzonymi w Wilkowie. – Otrzymałem odpowiedź, że starosta nie ma ani środków finansowych na pokrycie tych wydatków, ani takich możliwości prawnych. Wskazał za to, że jeśli powiatowe stanowisko kierowania PSP dysponuje jednostki gminne do działań poza terenem gminy, to musi pokryć koszty takiej akcji. Przy czym nie chodzi oczywiście o dwie nasze jednostki z krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego, bo te mogą być dysponowane na terenie całego powiatu, lecz o te zwykłe OSP, spoza systemu, których mamy u siebie 6 – dodaje świerzawski samorządowiec, który na końcu skierował również pismo dotyczące kosztów do komendy powiatowej PSP.

Komendant Tomasz Herbut jest mocno zaskoczony taką reakcją samorządowców. Przyznaje, że to pierwsza taka sytuacja w jego karierze. Do tej pory żaden gminny urząd nie podliczał, ile wydał na akcje gaśnicze na terenie sąsiednich gmin. Nie widzi jednak podstaw do zwracania samorządom pieniędzy. Podpiera się porozumieniem zawartym jeszcze w roku 2000 pomiędzy komendantem PSP oraz wójtami i burmistrzami z powiatu złotoryjskiego. – Obecni samorządowcy mogli o nim nie pamiętać, przygotowując te pisma – przyznaje. A porozumienie określa, że terenem działania dla wszystkich gminnych jednostek OSP jest nie tylko rodzima gmina, ale także obszar całego powiatu, a więc również gmin sąsiednich.

Komendant przypomina poza tym, że straże OSP są finansowane nie tylko ze środków gminnych. – Co by nie mówić, obecnie budżet państwa dba o jednostki ochotnicze. Przeciętnie każda gmina otrzymuje ok. 100 tys. zł rocznie, do tego trzeba też dodać inne źródła, jak Narodowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska czy środki z nadleśnictw. Osobno trzeba traktować te najlepsze jednostki z krajowego systemu, na które co roku do powiatu złotoryjskiego trafia ok. 100 tys. zł – wylicza st. bryg. Tomasz Herbut.

Ze świerzawskiego ratusza wyszło też pismo do wojewody. Czy burmistrz wierzy, że gmina odzyska te pieniądze? – Raczej na to nie liczę – przyznaje – ale lubię stawiać sprawę jasno, nawet jeśli jest to niewygodne dla innych. Rezerwa na zarządzanie kryzysowe w naszej gminie wynosi na ten rok 85 tys. zł, tak więc koszty związane z akcją w Wilkowie już ją przerosły i położyły nam budżet na ochronę przeciwpożarową. Nie mamy buforu finansowego – podkreśla Kisowski. I dodaje: – Gdyby przyszła teraz jakaś duża powódź czy nawałnica i komendant nas wezwie, nasze straże OSP mogą nie mieć możliwości podjęcia działań ratowniczych.

Burmistrz krytycznie odnosi się też do porozumienia z PSP podpisanego ponad 20 lat temu. Uważa je za jednostronne. Dlaczego? Posługuje się przykładem podobnej obszarowo do Świerzawy gminy Złotoryja (na której terenie doszło do pożaru opon), gdzie funkcjonują jedynie 2 jednostki OSP. – To nie jest absolutnie tak, że nie chcemy pomagać sąsiadom. Jesteśmy na to gotowi. Mocno inwestujemy w gminną straż pożarną, to jest zadanie własne gminy. Odświeżyliśmy w ostatnich latach niemal cały tabor. Ta sytuacja związana z Wilkowem pokazuje jednak, że nie opłaca się inwestować w OSP, bo przy takich masowych zdarzeniach może nam się „zagotować” budżet w gminie. Żaden wójt raczej nie planuje, że gminne jednostki OSP spoza systemu będą brały udział w działaniach gaśniczych prowadzonych na tak ogromną skalę – podkreśla Kisowski.

Pryzmy nie rosną

Akcja gaśnicza zakończyła się oficjalnie 6 lipca o godz. 13. Straż pożarna nie przekazała formalnie terenu działań właścicielowi firmy PSF Energia, do której należy zakład pirolizy w Wilkowie, gdyż żaden przedstawiciel spółki nie pojawił się na miejscu, mimo wcześniejszej informacji. Dopiero dzień później strażacy przekazali prokurentowi firmy zalecenia na piśmie. Dotyczą one m.in. zabezpieczenia terenu zakładu przed dostępem osób postronnych (zapewnienie dozorowania) oraz dostosowania ilości materiału palnego do obowiązujących przepisów.

Z punktu widzenia straży pożarnej problem w zakładzie nie zniknął. Opony, które zostały po pożarze, są ułożone w pryzmy. Strażacy zapowiedzieli, że kilka razy w tygodniu będą jeździć na oględziny i sprawdzać – zza płotu – czy zalecenia są wykonywane i czy nie przybywa materiału palnego. – Zagrożenie pożarem cały czas istnieje. Ale wiele będzie zależało od postawy przedstawicieli zakładu. My jesteśmy nastwieni na współpracę. Nie wykluczamy jednak czynności kontrolnych – mówił nam po zakończeniu pożaru st. kpt. Marcin Grubczyński, zastępca komendanta powiatowego PSP.

Komendant Herbut, z którym rozmawialiśmy kilka tygodni później, uspokoił, że na razie na terenie zakładu niewiele się dzieje. – Nowych opon nie przybywa – potwierdził.

Ale ludzie o zakładzie nie zapomnieli, o czym świadczy fakt, że pod bramę nadal podrzucane są zużyte opony, po kilka sztuk. Strażacy natknęli się pod ogrodzeniem nawet na… worek z gumowymi butami.

Gromadzą materiał dowodowy

Śledztwo w sprawie pożaru opon, jak już pisaliśmy, przejęła Prokuratura Okręgowa w Legnicy. Połączyła to z innym śledztwem, dotyczącym wydarzeń z 26 maja 2022 r., gdy w tym samym zakładzie doszło do eksplozji materiałów łatwopalnych i wybuchu reaktora. Zniszczeniu uległa wtedy hala produkcyjna i urządzenia, a ciężkiego uszczerbku na zdrowiu doznał jeden z pracowników zakładu pirolizy, który w następstwie obrażeń zmarł kilka dni później w szpitalu.

– Ze względu na łączność podmiotowo-przedmiotową obu tych śledztw ich połączenie w jedno było w pełni uzasadnione – informuje Lidia Tkaczyszyn, rzeczniczka prasowa legnickiej prokuratury.

W śledztwie badane są obecnie dwa wątki. Pierwszy dotyczy art. 163 Kodeksu karnego i wspomnianego już sprowadzenia zdarzenia powszechnie niebezpiecznego w postaci eksplozji materiałów i śmierci człowieka. W drugim wątku też chodzi o zdarzenie powszechnie niebezpieczne, ale w postaci pożaru opon, równocześnie jednak postępowanie prowadzone jest pod kątem nieodpowiedniego składowania opon (art. 183 kk).

Prokuratura dysponuje już opinią biegłego z zakresu chemii i inżynierii ochrony środowiska w przedmiocie sposobu przechowywania i składowania opon. Na miejscu pożaru był również biegły w zakresie pożarnictwa (gdy rozmawialiśmy z panią prokurator w ubiegłym tygodniu, nie było jeszcze jego opinii co do przyczyny zaistnienia pożaru).

– O szczegółach na razie nie mogę mówić, cały czas trwają intensywne czynności procesowe mające wyjaśnić okoliczności zdarzenia. W dużej mierze jednak materiał dowodowy jest już zgromadzony, jesteśmy na zaawansowanym etapie postępowania. Część ustaleń dotyczących pierwszego wątku śledztwa ma zastosowanie także dla drugiego wątku – wyjaśnia prokurator Tkaczyszyn. – Śledztwo na razie prowadzone jest w sprawie. Po zgromadzeniu całego materiału dowodowego dokonamy jego oceny i podejmiemy decyzję, czy i kto zawinił oraz komu postawić zarzuty w tej sprawie.

Dodajmy, że przed Sądem Okręgowym w Legnicy cały czas toczy się proces w sprawie wcześniejszego zdarzenia w zakładzie pirolizy w Wilkowie, ze stycznia 2020 r., gdy również doszło do eksplozji instalacji. W tej sprawie na ławie oskarżonych zasiadły 4 osoby, którym prokuratura zarzuciła popełnienie siedmiu przestępstw .

Powiązane wpisy