P.Cybulski: Służąc gminie służę też człowiekowi
POLKOWICE. O samorządzie, lasach i polkowickich bocianach z Piotrem CYBULSKIM świeżo upieczonym przewodniczącym Rady Miejskiej w Polkowicach, leśnikiem, przyrodnikiem i społecznikiem rozmawia Dariusz Szymacha.
Co spowodowało, że postanowił pan wrócić do samorządu?
Moja słabość do człowieka. Wiele osób namawiało mnie, abym wrócił. Dowiedziałem się, że wcale już tak kolorowo w naszej bogatej gminie nie jest. Nie odmówiłem dopiero, gdy przyjechał do mnie obecny burmistrz Wiesław Wabik i powiedział, że z moją wiedzą i doświadczeniem przydałbym się w polkowickim samorządzie. Innym powiedziałbym, aby dali mi spokój. Ale, kiedy usłyszałem, że gmina, a więc społeczeństwo, jest w potrzebie, a ja mam wiedzę samorządowca i parlamentarzysty, która może się przydać, to uznałem, że nie mogę jej zostawić. Wychowałem się w lesie. Służba leśna to nie jest tylko służba dla lasu. Przecież las jest dla człowieka. Tak więc, przez analogię – służąc gminie służę też człowiekowi.
Jakie wobec tego ma pan plany?
Plany pisze i dyktuje życie. Z racji zawodu i pasji najbliższe mi są kwestie przyrody i ochrony środowiska. Zaledwie kilka dni temu byliśmy z panią Małgorzatą Kalus-Chiżyńską, dyrektor wydziału ochrony środowiska i obszarów wiejskich, z wizytą w Nadleśnictwie Lubin w sprawie lasów społecznych. Chodzi o udostępnianie dla ludności lasów położonych blisko miasta. Lasy, oczywiście, i tak są dostępne, ale tutaj w grę wchodzi zapewnienie ludziom bezpieczeństwa w tych lasach. Należy wypracować takie rozwiązania, aby lasy były przyjazne i bezpieczne dla wypoczynku całych rodzin. Będziemy nad tym w tej kadencji na pewno pracować.
Czy to znaczy, że lasy zmienią swoje oblicze?
W lasach społecznych będziemy porządkować drzewostan i wprowadzać nowe gatunki. Człowiek idzie i chce zobaczyć kwitnącą czereśnię ptasią, kwitnącą jabłoń, gruszę czy inne naprawdę ciekawe rośliny. Leśniczy działający w gminie obok, w Szklarach, jest przykładem takiej działalności. Można do niego pojechać i zobaczyć – a jest, na co patrzeć. W lasach ma posadzonych, bez przesady, ponad tysiąc drzew owocowych. Podkreślę, że w lesie, nie w sadzie. Ich widok jest zaskakujący, ale i zachwycający.
Lasy nierozerwalnie wiążą się z gminą Polkowice?
Oczywiście. Lesistość w naszej gminie to ponad 40 procent powierzchni. Jesteśmy w ścisłej czołówce w Polsce. To fantastyczna sprawa. Oczywiście, gospodarka drzewostanem, wymaga ciągłej pracy, jak i rozmów z nadleśnictwem. My takie rozmowy jako gmina prowadzimy. Na przykład na ostatnim spotkaniu z nadleśniczym uzgodniliśmy tak zwane bajpasy drogowe w okolicy Suchej Górnej. Nadleśnictwo, w porozumieniu z samorządem, udostępni dwie alternatywne trasy przez las.
Jest pan przyrodnikiem, a jednym z największych problemów związanych z ochroną środowiska w naszej gminie, jest obecność zbiornika „Żelazny Most”, który sąsiaduje z niektórymi sołectwami. KGHM podejmuje działania, żeby uciążliwość zbiornika zminimalizować, jednak dla mieszkańców tych sołectw jest to niewystarczające. Jakie są perspektywy, by poprawić warunki życia sąsiadom, jak go sami określają – „osadnika”?
To prawda, ludziom żyjącym wokół tego zbiornika żyje się naprawdę niedobrze. Gdyby powiedzieć, że mało komfortowo, to byłoby złe myślenie. KGHM oczywiście robi wiele w zakresie ochrony środowiska, jednak aktualne funkcjonowanie „Żelaznego Mostu” to wyzwanie, z którym musimy zmierzyć się wspólnie. Jestem pewien, że nowo wybrany burmistrz Polkowic jest bardzo zdeterminowany, by o tej kwestii rozmawiać z miedziową spółką i wypracować rozsądne dla wszystkich stron rozwiązania. Najszybciej, jak to tylko będzie możliwe.
Chciałbym pańską wiedzę przyrodniczą jeszcze wykorzystać w jednej kwestii, która bardzo polkowiczan ostatnio interesuje. Otóż, na ulicy Browarnej, mamy gniazdo, do którego od 14 lat wracają bociany. Zamontowano tam kamerę i można całą dobę obserwować jak wygląda życie bocianów, w tym cały proces lęgowy, od jajka do wylotu młodych ptaków. Mieszkańcy zaobserwowali, że zostało zniesionych pięć jaj, a para wychowuje teraz tylko trzy pisklęta. I pojawiły się komentarze mówiące o tym, że „okrutni rodzice” wyrzucili dwa pisklęta z gniazda, a wręcz je zjedli. Czy faktycznie natura jest taka zła i okrutna?
Bociany są naprawdę bardzo mądre. One przewidują pogodę. Wiedzą, że susza będzie się pogłębiała, a przez to ich pokarm nie ma możliwości rozwoju, bo żywią się owadami i małymi stworzeniami. Ja często pracuję na ciągniku, i jak tylko koszę, to zlatują się wszystkie bociany z okolicy. One wiedzą: facet wyjechał i będzie kosił. Może znajdziemy kilka pasikoników, myszy i tym podobnych. To, co się stało, w tym gnieździe, to reakcja obronna dla przetrwania gatunku. Jeśli będą chciały karmić wszystkie naraz (a dla pięciu bocianiątek to będzie potężna ilość pokarmu. Normalnie bocian wychowuje dwa, czasami trzy pisklęta), to mogą nie wykarmić żadnego. A te ptaki kalkulują i rozpoznają pisklę, które jest bardziej wątłe od pozostałych. Zazwyczaj, jeśli dorosły bocian tego nie zrobi, to te pisklaki go zadziobią, aby same mogły przeżyć. To jest forma zachowania i przetrwania gatunku. To jest wielka mądrość, jaką ten ptak się posługuje, i za to je trzeba szanować. Nie ma to nic wspólnego z okrucieństwem.
Dziękuję za rozmowę