Jednostronnie przez krew
To nie jest sztuka feministyczna, choć, oprócz pianisty, grają same kobiety. Po prostu, łącznie ze scenografią, wyrzucono ze sceny wszystkie zbędne elementy. W tym mężczyzn, choć to właśnie oni na równi z tytułową krwią, kształtowali historie bohaterek.
"Krzywicka/Krew" to sztuka świeża, napisana przez Julię Holewińską zaledwie 3 lata temu, której premiera na deskach legnickiej sceny odbyła się w przeddzień Dnia Kobiet. Aktorki przypomniały ją jeszcze raz przy okazji październikowych Czarnych Protestów. Czy rzeczywiście sztuka wpisuje się w protest części kobiet przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego? Niekoniecznie, o czym poniżej. Tytuł nawiązuje oczywiście do Ireny Krzywickiej, muzy Witkacego, kochanki Boya-Żeleńskiego, znanej, przedwojennej feministki. Jednak jej historia ginie w przeżyciach pięciu innych bohaterek. Obok Ireny - kobiety i radnej Warszawy (rocznik 1915) poznajemy więc urywki życia Moniki - żony i kochanki (1935), Doroty - artystki i ateistki (1955), Dominiki - matki i wdowy (1966), Moniki - Żydówki i gorszycielki (1977) oraz Agnieszki - Polki i ponoć piękności (1988). To co je łączy to zderzenie ich losów z męskim, okrutnym światem wojny, heroizmu, religii, wykorzystania. Identyczne, jasne sukienki oraz czerwone majtki - symbol comiesięcznej krwi, która niczym predestynacja wskazuje kobietom ich życiową rolę. Widzimy więc młodą kobietę, która nie może uzyskać żadnej informacji o stanie zdrowia swojej ukochanej, ponieważ dla szpitala nie należy do rodziny chorej. Poznajemy młodą działaczkę partyjną, która służbom bezpieczeństwa donosi na swojego przyszłego męża - akowca, a w czasie stanu wojennego wyciąga z więzienia swojego syna wydając milicji jego kolegów z "Solidarności". Na scenie jest też zakonnica, uczestniczka buntu sióstr Betanek, Żydówkę, która nie potrafi się znaleźć wśród szwedzkich, liberalnych uczniów czy wreszcie najmłodszą z nich, która sprzedaje swoje dziewictwo na allegro. Scenografia zredukowana do niezbędnego minimum dwóch ścianek, które aktorkom służą raz za łóżka porodowe, by zaraz potem mogły wspinać się na szczyt i z lękiem myśleć o zejściu w dół. Momentami siarczyste monologi i ekspresja aktorek to największe atuty spektaklu. Wyraz demonicznej i niemej wściekłości Katarzyny Wolak zapamiętam na długo. Cała szóstka aktorek gra na równym, a jednocześnie wysokim poziomie i, gdyby nie sam układ dramatu, można byłoby jeszcze bardziej przeżywać emocje wraz bohaterkami. A właśnie płynne przejścia miedzy historiami, gdy zdanie jednej kończone jest nie kropką, lecz historią kolejnej kobiety połączone z jednolitym ubiorem powodują pewien dyskomfort w odbiorze i przyswojeniu sobie biogramów postaci. Tylko częściowo ratują sytuację cytaty z poszczególnych okresów. Mamy więc wojenne "Czerwone maki", "Hej dziewczyno, spójrz na misia", okrzyk "Bonanza!" czy wreszcie "Irena Krzywicka? Nie znam. Nie ma jej na facebooku". Zadziwiające, że, mimo atutów naszej, polskiej rzeczywistości i problemów dla kobiet ważnych, przegrywa sama sztuka. Skupienie autorki na zestawieniu kobiety ze społecznym odbiorem, patriotyzmem i kościołem wypada nachalnie i często nieobiektywnie. Choć, co trzeba przyznać, nie zestawia kobiet jedynie ze złym i fizycznie nieobecnym zewnętrzem. W "Krzywickiej/Krwi" w podejmowaniu wyborów to często właśnie kobiety popełniają tragiczne błędy. Nie do końca jednak jest jasny przekaz, po co zgłębiamy losy tych sześciu kobiet. Czy mamy do czynienia jedynie z uciekającym od ocen reporterskim obrazem czy ze wskazaniem miejsc, które można "zaleczyć"? Przyznam, że najbardziej mną wstrząsnęła historia kobiety, która musi opuścić rodzinę i wyjechać do pracy w Anglii. Tam ma romans, którego owoc przywozi do Polski. Chce dziecko usunąć, ale nie zdołała się dostać na statek aborcyjny u wybrzeży Polski. Po chwili mamy przeskok o kilka lat. Ta sama kobieta jest alkoholiczką. Nadal mieszka z mężem choć są dla siebie coraz bardziej obcy. W pijackim uniesieniu wspomina o "dziecku wrzuconym w wody Bałtyku". Ten właśnie epizod wskazuje, że wybór ponownego grania właśnie tuż po Czarnym Proteście nie wpisuje się w ostatnią walkę kobiet przeciw zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Wręcz przeciwnie. Mąż wybaczył zdradę i pewnie zaakceptował dziecko, a nawet żonę, gdyby była trzeźwa. Ta jednak, decydując się na aborcję, zniszczyła nieświadomie resztę życia. Finał był dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Podczas, gdy do tej pory ceniłem legnicki teatr za to, że jego sztuki nie muszą epatować golizną, nagle spojrzało na mnie sześć par nagich piersi. Katarzyna Wolak miała swój końcowy monolog, z którego nic nie zapamiętałem, ale który udowodnił jedno. Kobieta nie powinna mówić ważnych rzeczy z odsłoniętą biustem. Przynajmniej nie mężczyźnie. Teatr Modrzejewskiej w Legnicy Krzywicka/Krew
Czterdzieści lat wcześniej podobne pytania stawiał wulgarniej, a jednocześnie bardziej stanowczo i subtelnie "Strach przed lataniem". A przecież Erica Jong podniosła swojej bohaterce poprzeczkę jeszcze wyżej, w kulturze żydowskiej, a więc jeszcze bardziej ortodoksyjnej niż chrześcijańska.
Julia Holewińska
reż.: Alina Moś-Kerger, scenog.: Małgorzata Bulanda, muz.: Marta Kleszcz, choreografia: Katarzyna Kostrzewa
obsada: Magda Biegańska, Katarzyna Dworak, Gabriela Fabian, Joanna Gonschorek, Zuza Motorniuk i Magda Skiba.