Lorenco Šimić: Chcę wykorzystać szansę
LUBIN. Przed startem sezonu 2020/2021 chorwacki stoper dołączył do drużyny "Miedziowych". Bardzo szybko wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie ekipy Martina Seveli, w ostatnich meczach będąc pewnym punktem defensywy naszego zespołu. Zapraszamy na rozmowę z obrońcą KGHM Zagłębia Lubin.
Lorenco, powiedz mi, jak się czujesz po meczu Istry, jeżeli wiesz, co mam na myśli? (red. NK Istra wygrała z Hajdukiem Split 1:0 i słabo radzi sobie w obecnym sezonie, Lorenco jest ich wychowankiem)
- Istra? Aaa, zapewne chodzi Tobie o mecz niedawny mecz z Hajdukiem.
Tak, dokładnie. Sprawdzam Cię, czy jesteś na bieżąco z informacjami o meczach Hajduka.
- Oczywiście, że jestem! Nie wiem co powiedzieć, to straszny wynik. Hajduk jest dużym klubem w Chorwacji. Dla mnie i innych Chorwatów jest on największym w naszym kraju, z najlepszymi fanami. To, co aktualnie dzieje się w klubie jest ciężkie do zaakceptowania. Przegrali teraz dwa spotkania z outsiderami, dodatkowo odszedł prezydent klubu. Na pewno w przyszłości będzie lepiej. Teraz jednak Hajduk jest w nieciekawej sytuacji.
Wiemy więc, że wciąż śledzisz ostatnie spotkania. A czy sprawdzasz także sytuację kadrową w klubie?
- W Hajduku spędziłem dziesięć lat i to jest mój klub. W Chorwacji, kiedy się rodzisz, automatycznie jesteś przypisany do jednej drużyny. Od małego więc uczysz się, że w swoim sercu masz miejsce tylko dla Hajduka. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Doskonale Cię rozumiem - mam to samo z Zagłębiem Lubin. Tutaj się urodziłem.
- No właśnie. Więc na pewno wiesz jakie to uczucie. Jestem nieszczęśliwy, patrząc na obecną sytuację Hajduka. Myślę jednak, że teraz, z nowym prezydentem, będzie już tylko lepiej.
W takim razie powiedz mi, bo sprawdziłem teraz skład Hajduka. Czy masz kolegów, którzy grali z Tobą w młodzieżowych zespołach, a teraz są w pierwszym składzie drużyny? Bo wiesz, w składzie jest na przykład Stefan Simič, ale zakładam, że to nie jest Twój brat (śmiech)?
- Nie, nie to nie jest mój brat! On nazywa się Simič, a ja jestem Šimić. To jest spora różnica. On przyszedł z Włoch po tym, jak ja odszedłem. A odpowiadając na pytanie, to nie wydaje mi się. Większość z tych zawodników już odeszła z klubu już po moim transferze. Myślę, że ostatnim piłkarzem, z którym ja grałem, a jeszcze niedawno występował w Hajduku, był Josip Juranović. Teraz przyszedł do Polski. Szczerze mówiąc, to teraz nie przypominam sobie innych przykładów.
W takim razie zapytam Cię o dwa. Pierwsze z nich to Ádám Gyurcsó.
- Ah tak, jest taki zawodnik. Ale przyszedł długo po tym, jak ja odszedłem, więc nie znam go osobiście.
Pytam o niego, bo grał dla Pogoni Szczecin w Ekstraklasie. A co mówi Ci Marin Jakoliš?
- Znam. Grałem z nim w młodzieżowej drużynie narodowej.
Wiesz, że był bliski dołączenia do Zagłębia Lubin niecałe dwa lata temu?
- Tak, słyszałem o tym. Chyba nie przeszedł testów medycznych.
Zgadza się. Rozmawiałeś z nim, zanim przyszedłeś do Zagłębia?
- Nie, nie było okazji. O całej sprawie dowiedziałem się już po tym, jak podpisałem kontrakt.
To, żeby zamknąć już ten temat. Powiedz, od czasu odejścia miałeś z kimś kontakt z Hajduka?
- Oczywiście. Powiem więcej, byłem bardzo blisko podpisania kontraktu z Hajdukiem, zanim trafiłem do Zagłębia. Było to jakiś czas temu, zanim jeszcze pojawiła się oferta z Lubina. Wówczas jednak Hajduk miał wielu środkowych obrońców. Potrzebowali sprzedać trzech zawodników, żeby móc mnie ściągnąć. Finalnie udało im się sprzedać dwóch, i ostatecznie nie udało się dopiąć mojego transferu. Byłem niezadowolony, bo chciałem wrócić „do domu”. Niestety, na tamten moment nie mieli takich możliwości finansowych. Po tym trafiłem na wypożyczenie do Rijeki i zaczęły się moje kontuzje.
No dobrze, urodziłeś się w Splicie i przeszedłeś przez wszystkie drużyny młodzieżowe Hajduka. W takim razie powiedz, co zdarzyło się w 2017 roku, że przyjąłeś ofertę Sampdorii.
- Szczerze mówiąc, to miałem wtedy 17 lat i ogromne marzenia związane z piłką. Byłem już wtedy kapitanem młodzieżowych drużyn w Hajduku. A wiesz, jak to jest dla juniora. Dodatkowo mieliśmy jedną z najlepszych drużyn w historii akademii Hajduka. Kiedy graliśmy finał pucharu, przyjeżdżali różni skauci, między innymi z Chelsea, żeby mnie oglądać. Nie pamiętam już, co wtedy pisały na ten temat portale internetowe i gazety, było trochę szumu. Do dziś nie mam pojęcia, jak to się stało, że nie trafiłem do Anglii. Zaraz po tym, jako jeden z kilku najlepszych zawodników młodzieżowej drużyny, trafiłem do pierwszego zespołu. Na mojej pozycji było wielu starszych i bardziej doświadczonych piłkarzy. Jednym z nich był choćby ówczesny kapitan zespołu - Mario Maloca, który teraz gra dla Lechii Gdańsk. Tak więc na mojej pozycji konkurencja była wręcz ogromna. Jak już wspomniałem, miałem wtedy około 17 lat i przede wszystkim chciałem się rozwijać. Dzięki kontaktom mojej agencji trafiłem w końcu na Ukrainę. Wówczas uznaliśmy, że to będzie najlepsza dla mnie opcja. Chodziło o to, aby pograć w silnej, fizycznej lidze i nabrać trochę doświadczenia. Rozegrałem tam parę spotkań, między innymi przeciwko Szachtarowi Donieck czy Dinamo Kijów. Miałem jednak problemy z ilością czasu, jaki dostawałem. Wróciłem więc do drugiej drużyny Hajduka i ciężko trenowałem. Szansa przyszła po pół roku, gdy przyszedłem do trenera Damira Buricia. Zaufał mi i to u niego zagrałem pierwszy mecz w seniorskiej drużynie. Od debiutu rozegrałem łącznie około trzydziestu spotkań i po tym, jak pokazałem dobrą dyspozycję, pojawiło się wiele ofert. Jedną z pierwszych była właśnie Sampdoria.
I ponownie postanowiłeś spróbować sił za granicą, tym razem we Włoszech.
- Tak, dokładnie. Z perspektywy czasu nie żałuje, choć w pewnym sensie mam wrażenie, że to był zły wybór. Mimo wszystko uważam, że pobyt tam wyszedł mi na dobre. Stałem się dzięki temu technicznie lepszym zawodnikiem. Rozegrałem około trzydziestu spotkań we Włoszech i myślę, że dorosłem trochę i jako piłkarz, ale i człowiek. To z pewnością jest duży plus mojego pobytu w Italii.
Chciałbym zatrzymać się jednak przy roku 2017. Powiedz, dlaczego wybrałeś grę na Ukrainie i to w dodatku dla drużyny Gowerła Użgorod?
- Taka była sugestia mojego byłego agenta, a ja na nią przystałem. To trochę skomplikowane i trzeba oddać szerszy kontekst sytuacji. Tak, jak mówiłem wcześniej, w młodym wieku chciałem przede wszystkim grać. Pewnego dnia dostałem telefon od Igora Stimaca, który był wcześniej trenerem reprezentacji narodowej. Chciał mnie w swojej drużynie - NK Zadar, który wówczas trenował. Również Hajduk chciał, żebym pojechał do Zadaru. Jednak mojemu agentowi się to nie podobało. Nie wiedziałem wtedy, jak podejmować dobre decyzje. Posłuchałem go i trafiłem do Gowerły. Tam zagrałem zaledwie trzy spotkania… Byłem bardzo zły i zakończyłem współpracę z tamtym agentem. Hajduk też nie był z tego wszystkiego zadowolony. Wiesz, kiedy wracasz z Ukrainy, gdzie grałeś naprzeciw Douglasa Costy czy Williana, który zaraz trafił do Chelsea, powinieneś trafić do pierwszej drużyny Hajduka. Jednak tam byli na mnie źli i trafiłem do rezerw. Chcieli mnie nauczyć, że popełniłem błąd. Przyjąłem to z pokorą i po pół roku ciężkich treningów zapracowałem na swoją szansę. Wróciłem w końcu pierwszego zespołu i od tego momentu byłem jednym z najlepszych środkowych obrońców w chorwackiej lidze. Wtedy miałem już 19 lat.
Myślisz, że Twoja kariera potoczyłaby się inaczej gdybyś trafił jednak do Zadaru?
- Myślę, że wtedy trafiłbym szybciej do pierwszego zespołu Hajduka. Taka byłaby różnica. Można powiedzieć, że to była taka roczna przerwa.
To powiedz mi trochę o drużynie Gowerły. Jak wygląda życie tam? Czy Ukraina jest podobna do Polski?
- Myślę, że kilka lat temu, kiedy trafiłem do tego klubu, to liga ukraińska była na topowym poziomie. Douglas Costa, Willian, Luiz Adriano, Dario Srna to są światowe gwiazdy. Wtedy grali w ukraińskiej ekstraklasie. Dla mnie zagranie tych trzech spotkań było ogromnym doświadczeniem. Gowerła była taką drużyną satelicką większych klubów na Ukrainie. Nie była topowym zespołem. Kluby pokroju Szachtara czy Dinamo Kijów wysyłały tam swoich juniorów na ogranie. To była młoda drużyna z dużym potencjałem, ale teraz są tam spore problemy finansowe. Nie wiem nawet, czy wciąż istnieje. (red. Klub został rozwiązany w 2016 roku) Miałem szczęście zagrać trzy spotkania, w tym akurat z Szachtarem Donieck i Dinamo Kijów. To było dla mnie ogromne doświadczenie.
Niedawno ktoś prześmiewczo napisał o debiucie naszego byłego zawodnika Bartosza Białka w Bundeslidze, że przez te 15 sekund, które zdążył zagrać, zebrał większe doświadczenie niż przez jeden cały mecz w Ekstraklasie.
- Odpowiem tak, bazując na własnych odczuciach. Ja grałem w Serie A. Wielu ludzi mówi, że to jest liga lepsza niż Bundesliga. Ale tak naprawdę większość ludzi spoza Polski, w tym ja, nie widzieliśmy wcześniej żadnego spotkania polskiej Ekstraklasy. Więc jak możesz miarodajnie ocenić? Kiedy tu trafiłem i zobaczyłem stadiony – one są na większym poziomie niż niektóre w Serie A. Myślę, że liga jest na naprawdę wysokim poziomie. Z drugiej strony, oczywiście może i w Ekstraklasie jest dużo jakości, ale nie można tego porównywać np. z Serie A, która jest jedną z najlepszych lig świata. We Włoszech jest o wiele większa jakość, ale w Polsce z kolei jest bardzo wysoki poziom kondycyjny zawodników. Cała drużyna musi biegać, przez dziewięćdziesiąt minut. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej biegał po dziesięc i pół kilometra na mecz. Ktoś, kto powie, że Ekstraklasa jest słaba, nie ma racji. Dla przykładu. Ostatnio grałem w lidze słowackiej i nie da się porównać tamtej ligi z polską, która jest o wiele silniejsza. Myślę, że najbliżej do poziomu Ekstraklasy jest lidze chorwackiej. Infrastruktura w Polsce jest o wiele lepsza, ale poziom drużyn u nas jest tylko trochę większy. A Ty co myślisz?
No dobrze, nie chcę pytać Cię konkretnie o Twój czas spędzony w Sampdorii, SPAL, Empoli, Dunajskiej Stredzie czy Rijece, ale mam jedno pytanie. W ciągu 4 lat zagrałeś trochę ponad 30 spotkań. Oczywiście wiemy, że zatrzymały Cię kontuzje, ale czy uważasz, że mogłeś zrobić coś inaczej?
- Dostaję dużo pytań: “Dlaczego grając na dobrym poziomie, nie grałeś więcej”? To wszystko jest proste do wytłumaczenia i jest wypadkową pewnego ciągu zdarzeń. Zaczęło się już w Sampdorii. Kiedy tam trafiłem, trener Giampaolo powiedział mi, że najpierw muszę nauczyć się dwóch rzeczy: włoskiego języka i włoskiej taktyki. Przez pierwsze sześć miesięcy nie zagrałem więc nawet minuty. Tylko obserwowałem, uczyłem się taktyki i trenowałem. Po tym czasie trafiłem do Empoli i SPAL. Szczerze mówiąc, to najlepszy okres miałem w tym pierwszym klubie. Zagrałem piętnaście spotkań, strzeliłem trzy gole i jako zawodnik wszedłem na jeszcze wyższy poziom. Po pół roku trafiłem do SPAL, gdzie zagrałem osiem meczów i strzeliłem jednego gola. Dodatkowo zagrałem sześć spotkań dla kadry narodowej i również raz trafiłem do bramki. Łącznie w tamtym okresie zagrałem więc dwadzieścia dziewięć razy, pięciokrotnie wpisując się na listę strzelców.
To był mój najlepszy sezon, ale wtedy byłem jeszcze zdrowy. Po zakończeniu rozgrywek ponownie podpisałem kontrakt ze SPAL, tym razem na roczne wypożyczenie. Wszystko zaczęło się dobrze, ale nagle skręciłem kostkę. Od tamtego momentu zaczęły się moje problemy ze zdrowiem, ponieważ ciągle coś było nią nie tak. Ciężko trenowałem by wrócić na boisko, a jak już się udało, to przytrafiła mi się ta kontuzja. Przez to permanentnie nie byłem w pełni gotowy. Nie mogłem wykonywać długich podań, nie mogłem się dobrze poruszać na boisku. Dlatego rozegrałem tylko osiem spotkań w lidze w tamtym czasie.
Postanowiłeś zmienić więc środowisko?
- Tak, chciałem się odbudować i trafiłem na wypożyczenie do HNK Rijeka. Tak naprawdę chciałem trafić do Hajduka, ale o tej sytuacja mówiłem Tobie wcześniej. Wracając jednak do Rijeki, to w jednym ze sparingów, który rozgrywaliśmy przed sezonem, ponownie skręciłem tę samą kostkę. Pół roku miałem z głowy i nie zagrałem w tym czasie żadnego spotkania. Równolegle w Rijece zaczęły się problemy finansowe. Ja, będąc na wypożyczeniu w tym klubie, miałem jeden z najwyższych kontraktów w drużynie. Uznałem, że nie grając regularnie najlepiej będzie jak odejdę. Wróciłem więc do Sampdorii i ponownie zgodziłem się na wypożyczenie. Tym razem trafiłem do Dunajskiej Stredy.Tam w końcu wyleczyłem swoją kostkę i zagrałem siedem spotkań w końcówce sezonu. Z pobytu w Stredzie jestem zadowolony. Zakładałem sobie, że złapie tam stabilizację i odetnę od problemów z kostką. Obie rzeczy udało się zrealizować, dzięki czemu był też możliwy mój transfer do Zagłębia Lubin. Dziś jestem tutaj i czuje się szczęśliwy. A kontuzje? Gdyby nie one, to wszystko mogłoby wyglądać inaczej. Dzięki Bogu teraz jest już lepiej.
Nie sądzisz, że te kontuzje zdarzyły Ci się w najgorszym momencie dla piłkarza? Trudniej jest rozwijać swoje umiejętności mając 27 lat, niż kiedy miało się przykładowo 21.
- Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. Kiedy grałem dla młodzieżowej reprezentacji, jeden z dziennikarzy zadał mi pytanie: “Czy zdajesz sobie sprawę, że masz 21 lat i zmieniłeś klub we Włoszech już trzy razy?” Oczywiście, wtedy nie przykładałem do tego uwagi. Kiedy wróciłem do swojego pokoju, to zacząłem się nad tym zastanawiać. Zmieniłem Sampdorie na Empoli, później Sampdorie na SPAL. Będąc w tym ostatnim klubie, gdybym był zdrowy, mógłbym śmiało wejść na jeszcze wyższy poziom. No, ale tak się nie stało. Teraz mam 24 lata i jestem tutaj. Wciąż mam możliwości, żeby się rozwinąć. Podoba mi się to, jak klub funkcjonuje, jak wprowadza młodych zawodników. Mamy dobrego trenera, szefa skautów, prezesa. Wszystko tutaj dobrze funkcjonuje. To jest coś, czego potrzebuję. Kiedy szukałem nowego zespołu, to właśnie to było najważniejsze w ofercie Zagłębia – stabilizacja. Chciałem być w zdrowym środowisku, żeby móc rozwijać swoje umiejętności i mieć spokój psychiczny. Teraz najważniejsze jest to, że mogę grać i jestem zdrowy. Chciałbym trochę zatrzymać się na dłużej, pokazać wszystkim, że jestem częścią Zagłębia Lubin.
Mówisz, że chciałbyś uspokoić wszystko i zatrzymać się gdzieś na dłużej. Czy jest to związane z tym, że właśnie się zaręczyłeś. Tutaj, w Lubinie? To poważna decyzja.
- Tak, jesteśmy już ponad rok z moją dziewczyną. Myślę, że dojrzałem do tego nie tylko jako piłkarz, ale też jako człowiek. W końcu odnalazłem kogoś, kto jest dla mnie naprawdę dobry i kogo ja bardzo kocham. Marzę o założeniu z Rużicą rodziny. To jest dla mnie jedna z najważniejszych rzeczy. Niedługo się pobierzemy i mam nadzieję, że będziemy mieli dzieci. Cieszę się, że stało się to tutaj, w Polsce, bo bardzo dobrze czuję się w Lubinie. Jestem szczęśliwy, że mogę tutaj być.
W Polsce mówimy, że za każdym facetem odnoszącym sukcesy stoi mądra kobieta. Dobrym przykładem jest tutaj Robert Lewandowski. Zgodzisz się z tym?
- Tak, muszę powiedzieć, że całkowicie się z tym zgadzam.
Czy to dlatego, że Rużica siedzi teraz koło Ciebie?
- Też (śmiech). Ale już całkiem poważnie, to w pełni się z tym zgadzam. Jesteś wtedy bardziej skupiony, masz kogoś, z kim możesz o wszystkim porozmawiać. Nawet kiedy jesteś zły, to po przyjściu do domu czujesz spokój. Dla zdrowia psychicznego piłkarza to jest bardzo ważne, żeby znaleźć kogoś, kto zawsze będzie przy Tobie, będzie za Tobą podążał, czy będzie Twoim wsparciem.
Powiedziałeś, że odnalazłeś w Lubinie spokój. Kiedy trochę osiądziesz w jednym miejscu, to zapewne pojawią się dla Ciebie nowe priorytety. Powiedz w takim razie, co chciałbyś osiągnąć w ciągu najbliższych lat?
- Kiedy przychodziłem do Zagłębia, to już podczas wywiadu powiedziałem, że chcę dać drużynie dużo jakości i wnieść ją na wyższy poziom. Chciałbym pomóc wynieść klub na najwyższe miejsca. Musimy w drużynie działać jako jedność. Myślę, że na tę chwilę dobrze nam idzie. Wciąż mamy problemy, popełniamy błędy, ale to wszystko jest normalne w klubie piłkarskim. Z meczu na mecz rozwijamy się coraz bardziej. To dopiero początek sezonu i kibice muszą nam zaufać. Ja wierzę w naszą drużynę. Mój osobisty cel jest akurat prosty. Powiedziałem to trenerowi, kiedy tu trafiłem. Chciałbym wrócić do drużyny narodowej. Teraz kiedy w końcu jestem zdrowy, to myślę, że dałbym sobie radę. Chciałbym także kiedyś trafić znowu do jednej z pięciu najlepszych lig na świecie, a żeby to osiągnąć muszę dać z siebie wszystko z Zagłębiu Lubin. Myślę, że stać nas na to, żebyśmy byli w trójce najlepszych klubów w naszej lidze. Z tą drużyną i z tym potencjałem, jaki w niej jest, jest to możliwe. Wiadomo, potrzeba nam stabilizacji wysokiej formy. Niektóre spotkania zagramy dobrze, niektóre gorzej, ale przede wszystkim potrzebujemy wsparcia naszych kibiców. Wszyscy jesteśmy jedną rodziną i jak będziemy pracować jako jedność, to mając cierpliwość, możemy pokazać coś bardzo dobrego w tym sezonie. Mamy bardzo dobry sztab, pracowników klubowych. Stać nas na wiele.
Odważne stwierdzenie. Jak to jest, że rozgrywając dopiero siedem spotkań w naszej lidze, potrafisz już oceniać naszych rywali. Wciąż mamy do przed sobą spotkania np. z Piastem, który był topową drużyną poprzedniego sezonu.
- Spodziewałem się tego pytania, dlatego powiem Ci, że oglądam po prostu dużo spotkań Ekstraklasy. Mój przyjaciel z Dunajskiej Stredy, Kristopher Vida, gra teraz dla Piasta Gliwice więc zdarza mi się oglądać także ich mecze. Przede wszystkim oglądam dużo spotkań naszych przeciwników.
No dobrze, zostańmy w naszej lidze. Rozegrałeś już siedem spotkań i strzeliłeś dwa gole. Kto był najsilniejszym przeciwnikiem, z którym przyszło Ci się mierzyć. Która drużyna zrobiła na Tobie największe wrażenie? Może Pekhart lub ktoś z Jagiellonii, z którą mieliście trochę problemów w drugiej połowie?
- Myślę, że druga połowa meczu z Jagiellonią, to była tylko i wyłącznie nasza wina. Oni grali tak samo, a to my za bardzo się cofnęliśmy. Najcięższy mecz, który grałem, to ten z Legią. W pierwszej połowie graliśmy dobrze, powiedziałbym nawet, że przez 20 minut graliśmy najlepiej jak umieliśmy. Nie wiem co się stało z nami później. Myślę, że zabrakło nam odwagi. A Legia? Po prostu była najtrudniejszym przeciwnikiem, z jakim dotychczas się mierzyliśmy.
A który mecz w naszym wykonaniu według Ciebie był najlepszy?
- Myślę, że za najlepszy uważam mecz przeciwko Jagielloni. Oczywiście, spotkania z Cracovią czy z Górnikiem też były bardzo dobre w naszym wykonaniu. Jeśli chodzi o mnie, to dochodzą do mnie głosy ludzi, że jestem jednym z najlepszych na boisku. To mi schlebia, ale to także zasługa moich kolegów z drużyny. Dużo pomaga mi choćby Lubo Guldan, który jest bardzo doświadczonym pilkarzem. Rozmawiamy często po każdym meczu. Dobrze się dogadujemy na boisku, bo ja też jestem doświadczonym zawodnikiem, mimo młodego wieku. Myślę, że to nam pomaga.
To powiedz, z kim w takim razie masz najlepsze relację w drużynie?
- Myślę, że z każdym w klubie mam dobrą relację. Często spotykamy się z Sasą Baliciem, jego żoną i dziećmi. Wydaje mi się, że najlepszą relację mam jednak z Samuelem Mrazem. Faktycznie, z chłopakami z Bałkanów te relacje są lepsze. Wciąż nie rozumiem języka polskiego, więc ważne jest dla mnie to, że ktoś mówi w moim języku i chyba to jest tego powodem.
Zanim tutaj trafiłeś, to słyszałem, że jesteś bardzo twardą osobą. Wydaje mi się, że tak naprawdę, to tylko strasznie wyglądasz. Na treningach to Ty pierwszy jesteś do żartów. Zawsze taki byłeś?
- Zawsze taki byłem. Oczywiście, na treningu musisz być poważny i skupiony, ale też musisz umieć się bawić i śmiać. To jest ważne w drużynie. Uwielbiam żartować i śmiać się z czyiś żartów. To niesamowicie scala, gdy można tak robić. Moja osobowość jest jednak silna. Nie lubię, kiedy ktoś jest niesprawiedliwy wobec mnie czy moich bliskich. Jeżeli ktoś próbuje zadzierać ze mną lub moimi kolegami z drużyny, to nie jestem z tego zadowolony. Myślę jednak, że największym kawalarzem w naszej drużynie jest jednak Jakub Żubrowski. Ja jestem drugi.
Lorenco powiedz mi jeszcze jedną rzecz o swojej osobowości. Kiedy pojawiłeś się w klubie po raz pierwszy, to od razu zobaczyłem, że nie przyjechałeś tutaj tracić czas.
- Zgadza się. Kiedy tutaj trafiłem, to nie grałem w pierwszych trzech meczach właśnie przez to, że nie przepracowałem w pełni okresu przygotowawczego. Siedziało to we mnie strasznie, dlatego prawie miesiąc przygotowywałem się do pierwszego spotkania. Nie przyszedłem tutaj dla żartów. Przyszedłem tutaj, żeby pokazać wszystkim, że Lorenco Simić nie zapomniał, jak grać w piłkę nożną. To jest główny powód, dla którego przyszedłem do Zagłębia. Chcę wykorzystać tę okazję jak najlepiej, bo w końcu jestem zdrowy. Chciałbym też dzięki temu osiągnąć swoje plany, o których wspominałem.
To się może podobać. Nie przyszedłeś do Zagłębia Lubin tylko z zamysłem trenowania, ale zamierzasz dawać z siebie wszystko. To jest bardzo dobre podejście.
- Tak, jak mówiłem wcześniej. Klub we mnie uwierzył i chciałbym za to się tutaj odwdzięczyć. Biorę tę szansę bardzo poważnie i chciałbym, żeby również i Zagłębie mogło na tym skorzystać. Chcę kontynuować grę na wysokim poziomie i dawać od siebie jak najwięcej. Jeżeli tylko będę czuć się dobrze i nie będę miał żadnych problemów fizycznych, to tak właśnie będzie.
Jesteście już z narzeczoną trzy miesiące w naszym mieście. Powiedz, czy macie ze swoją partnerką jakieś ulubione miejsca w Lubinie?
- Może i jestem tu już trzy miesiące, ale przez epidemię większość czasu spędzamy w domu. Dobrze jest być ze sobą, z rodziną. Lubin jest bardzo fajnym miastem. Nie ma tutaj za dużo rozpraszających rzeczy. Brak tłumów na ulicach czy mnóstwa samochodów. To miłe i spokojne miasto. Ulubione miejsce? Jak dla mnie, to Park Wrocławski. Ten z dinozaurami (śmiech).
Lorenco, ostatnie, ale bardzo ważne pytanie. Jak często na przestrzeni tygodnia słyszysz, że wyglądasz jak Ashton Kutcher? Nawet nie wiesz, jak często nasi fani wysyłają mi zdjęcia na których porównują Cię z nim.
- O nie, (śmiech), całą moją karierę ludzie mówią mi, że wyglądam jak Ashton. Kiedyś poprosiłem swoją dziewczynę, żeby moja podeszła do mnie. Pokazałem jej zdjęcie tego aktora i zapytałem, czy jest do mnie podobny. Ona tylko powiedziała, że “nie, Ty jesteś ładniejszy”.
No tak, oczywiście! No dobrze, Lorenco myślę, że tutaj postawimy kropkę. Myślę, że nasi fani docenią taką długą i szczerą rozmowę z Tobą.
źródło: zagebielubin