B. Kłudka: Wierzę, że wszystko co najlepsze, jeszcze przede mną
LUBIN. Skromny, małomówny, czasami wręcz nieśmiały. Z drugiej strony niezwykle pracowity i skoncentrowany na osiąganie kolejnych celów sportowych. Jednym z nich jest gra w pierwszej drużynie KGHM Zagłębia. Czy podąży śladem Arkadiusza Woźniaka, Adriana Błąda, Filipa Jagiełło czy Bartosza Białka? Czas pokaże, ale na pewno zrobi wszystko, aby spełnić swoje marzenie. Z młodym zawodnikiem akademii porozmawialiśmy między innymi o naukach trenera Raka, lekcji pokory od Lecha Poznań, domowej siłowni w czasie pandemii, a także inspiracji Cristiano Ronaldo.
Słyszałem, że jesteś osobą, która nie mówi za dużo. To prawda?
- Czy ja wiem? Myślę, że to zależy od sytuacji. Na co dzień za dużo nie mówię, ale …
Ale jak już mówisz, to dużo i treściwie.
- Tak. Wtedy zdarza się.
Zacznijmy więc od początku. Gdy mówię Zagłębie Lubin, to jakie masz najwcześniejsze wspomnienia?
- Na pewno jedno z pierwszych wspomnień, jakie przychodzi mi na myśl, to wspólne chodzenie na mecze z tatą i siostrą. Po raz pierwszy pojawiłem się na stadionie w Lubinie, mając sześć może siedem lat. Nie pamiętam jednak zbyt wiele, tylko jakieś przebłyski. Z kolei pierwsze wydarzenie, które mocno przeżyłem i pamiętam do dziś, to nasze ślubowanie. Pierwsza drużyna grała wówczas z Legią Warszawa. Nasza grupa wyszła na środek boiska i w obecności kibiców i naszych najbliższych, zostaliśmy oficjalnie zawodnikami Zagłębia Lubin. Sam mecz też był niezwykle emocjonujący, bo skończyło się remisem, jeśli dobrze pamiętam 2:2. Co jeszcze mi utkwiło w pamięci? Wspólne zdjęcia z zawodnikami czy podejście pod „Przodek”, gdzie kibice mocno nas dopingowali. To były wspaniałe momenty i w takich chwilach czujesz się częścią klubu. Jedno z fajniejszych wspomnień, które ja, jako rodowity lubinianin zapamiętam do końca życia.
W takim razie co zadecydowało, że trafiłeś na treningi Zagłębia. Nie każdy w Lubinie bowiem zaczyna od piłki, a jeśli już, to nie zawsze od treningów w klubie.
- Myślę, że moja droga do Zagłębia wyglądała podobnie, jak wielu innych w moim wieku. W szkole podstawowej rywalizowaliśmy z rówieśnikami na boisku szkolnym, czy to w trakcie lekcji wychowania fizycznego, czy na przerwach. Kilku z nich wykonało krok dalej i zapisało się na treningi do klubu. Na tle moich kolegów nie wyglądałem najgorzej i w pewnym momencie pojawiła się myśl: A może ja też spróbuje? Także za ich namową postanowiłem porozmawiać z rodzicami na ten temat i kiedy wyrazili zgodę, zdobyłem numer trenera, zadzwoniliśmy i tak trafiłem na pierwsze zajęcia
W tamtym czasie mieszkałeś na Przylesiu, dokładniej na ulicy Ptasiej, to na stadion kawałek miałeś.
- Zgadza się. Wychowałem się na Przylesiu, blisko tzw. „dziesiątki”, czyli Szkoły Podstawowej numer dziesięć. Zapewne wiesz, że tuż przy niej jest kilka boisk, na których zawsze ktoś gra. Tam zdobywałem pierwsze szlify, ale jak już powiedziałem wcześniej, z czasem pojawiła się chęć spróbowania się na tle innych w klubie. Rzeczywiście, ode mnie z ulicy, żeby dojechać na stadion, trzeba przejechać praktycznie całe miasto. Na moje szczęście w momencie podejmowania decyzji była zima i we wspomnianej szkole graliśmy na hali. Dlatego na początku miałem bardzo blisko i na treningi odprowadzali mnie moi rodzice albo siostra. Na wiosnę na stadion woził mnie już Tata i tak przez kilka lat. Dopiero mając 11 czy 12 lat zawiązała się taka większa grupa z mojego osiedla i na treningi jeździliśmy razem autobusem.
Linia numer 3 czy 7?
- „Siódemką” (śmiech)
Twoim pierwszym trenerem był Pan Janusz Rak, zgadza się?
- Tak.
Szkoleniowiec, który w naszym klubie wychował nie jeden talent, ale do tego wrócimy. Co w takim razie zapamiętałeś z pierwszych treningów?
- Na pewno były to zajęcia urozmaicone. Ale podobało mi się chociaż to, że były podczas treningów ćwiczenia, które oprócz doskonalenia umiejętności, pozwalały nam między sobą rywalizować. Przykładowo, ustawialiśmy piłkę na połowie i raz jedną, a raz druga nogą próbowaliśmy w powietrzu skierować ją do bramki. Wygrywał oczywiście najlepszy, co było nie lada wyczynem, bo w grupie było nas kilkadziesiąt osób.
Kilkadziesiąt?
- Tak, zainteresowanie treningami było naprawdę duże. Miało to i swoje dobre strony, bo jak dobrze pamiętam, w poniedziałki graliśmy wewnętrzne turnieje, na kilka drużyn i emocji przy tym było sporo. Czasem nawet udało się taki turniej wygrać, a zwycięzcy dostawali jakąś drobną nagrodę, choćby cukierka. Do tego dochodziła też satysfakcja, która przez kilka dni była ogromna.
Z czasem pewnie ta grupa się zmniejszała?
- Zgadza się. Około drugiej może trzeciej klasy szkoły podstawowej była już wyselekcjonowana grupa, która regularnie jeździła na turnieje i reprezentowała klub. Ja także się w niej znalazłem.
W tamtych czasach, jaka była Twoja rola na boisku?
- W tak młodym wieku tak naprawdę nie ma się do końca sprecyzowanej pozycji. Decyduje wiele czynników, od wzrostu, po szybkość czy zwinność. Początkowo grałem z przodu, ponieważ zawsze byłem w miarę szybki, ale zdarzyło się również występować na bramce.
Na bramce?
- Tak. I to było całkiem ciekawe doświadczenie. Dlatego dziś już wiem, że jest to dość wymagające zajęcie i lepiej rozumiem specyfikę tej pozycji. Dodatkowo, grając jako bramkarz, poprawiłem choćby koordynację czy gibkość. Generalnie u trenera Raka graliśmy na wielu pozycjach, z lepszym lub gorszym skutkiem.
A jak myślisz, z czego się brała takie podejście szkoleniowca?
- Wydaje mi się, że grając na różnych pozycjach, rozwijasz pewne umiejętności. Inaczej będziesz funkcjonował na boisku występując na skrzydle, a inaczej na przysłowiowej „dziewiątce”. Z czasem zawodnik wykazuje predyspozycję do tej czy innej formacji i wtedy przypisuje się daną funkcję na boisku. Na pewno takie podejście jest dobre i pozwala ukształtować wszechstronność. Trenerowi też zapewne zależało, abyśmy sami zobaczyli, jakie są różnice w grze w poszczególnych sektorach boiska.
Czego jeszcze nauczył Was trener Rak?
- Zdecydowanie dyscypliny. Trenerowi dużo zawdzięczam pod tym względem, ponieważ bardzo mocno kształtował nas jako grupę. Można powiedzieć, że wychował nas pod pewnym względem. Siłą rzeczy spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, więc starał się nam przyswoić pewne wzorce zachowania. Mówiąc wprost, przez te sześć lat, czyli od pierwszej do szóstej klasy szkoły podstawowej przygotowywał do dorosłego życia.
Jak do tego podchodzisz po latach?
- Zdecydowanie doceniam. Powiem inaczej, gdyby nie nauka trenera, dziś nie wiem, czy pracowałbym tak ciężko i z taką determinacją. Wpoił nam takie uniwersalne zasady jak pracowitość, skromność, pokora, które ważne są nie tylko w przypadku sportowca, ale i w życiu codziennym. Zresztą, nie mówię tego tylko za siebie. Do dzisiaj mam kontakt z wieloma chłopakami z tamtych lat i wiem, że oni także wiele wynieśli od trenera Raka.
W takim razie czy ktoś jeszcze z Twojego podwórka zaszedł równie wysoko jak Ty?
- Nie, nikt.
A z grupy trenera Raka?
- Też nie. Kilka osób jest co prawda w Polkowicach, ale nie pod pierwszą drużyną.
Powiedziałeś, że trener prowadził Was do szóstej klasy Szkoły Podstawowej, co było później?
- Trafiliśmy wraz z grupą kilku zawodników do trenera Marka Sinkiewicza i tam zaczęło się trochę inne granie.
Tzn.?
- Tak naprawdę, to już jest ten początek, gdy rozpoczynasz rywalizację z mocniejszymi przeciwnikami, a i konkurencja do składu jest coraz większa. Na nasze nieszczęście u trenera Sinkiewicza ominęła nas Centralna Liga Juniorów U – 15, bo wprowadzili ją w momencie, gdy przechodziliśmy już rocznik wyżej. Pozostała gra w ligach dolnośląskich i występowanie w większych turniejach, jak choćby Nike Cup, z którego mam fajne wspomnienia.
Mówisz o Nike Cup, który odbył się w 2016 roku w Łodzi?
- Dokładnie. To było wyjątkowe przeżycie, ponieważ tak naprawdę po raz pierwszy przyszło nam zmierzyć się z drużynami z całej Polski. Grali najlepsi z każdego województwa, był więc Lech Poznań czy Korona Kielce. Szczególnie mecz z drużyną z Poznania zapadł mi mocno w pamięci. Co tu dużo mówić, dali nam niezłą lekcję futbolu. Mierzyliśmy się z nimi w finale turnieju i przegraliśmy 0:5.
Co Twoim zdaniem było przyczyną tak dotkliwej porażki?
- Myślę, że złożyło się na to kilka rzeczy. Z perspektywy czasu uważam, że podeszliśmy do rywala ze zbyt dużym respektem. Owszem, prezentowali wysokie umiejętności i na tamten czas byli od nas lepsi, ale mogliśmy pokusić się o lepszy rezultat.
Lech Poznań powoli wprowadza zawodników z tamtego rocznika do pierwszej drużyny czy choćby rezerw. Ktoś szczególnie zapadł Ci w pamięć?
- Na pewno grał wówczas Filip Marchwiński, a wydaje mi się, że także Jakub Kamiński.
Oprócz występu w Nike Cup, co jeszcze zapamiętałeś z okresu gry u trenera Sinkiewicza? Skoro poprzedni szkoleniowiec Janusz Rak, ukształtował Cię jako młodego człowieka, to co poprawił kolejny trener?
- W tamtym okresie moim trenerem był Marek Sinkiewicz, ale i Emil Nowakowski, którzy razem prowadzili naszą grupę. Jak już powiedziałem wcześniej, w tym wieku zaczęło się już poważniejsze granie, a co za tym idzie, zwracanie uwagi na większą ilość detali w grze. Na pewno podczas współpracy z tymi dwoma szkoleniowcami zyskałem bardzo dużo umiejętności piłkarskich. Przykładowo, podczas praktycznie każdych zajęć mieliśmy dwadzieścia minut ćwiczeń z trenerem Nowakowskim, który jak wiadomo, ma duże doświadczenie, wyniesione z boisk ekstraklasy. Odznacza się bardzo dobrą techniką i w akademii odpowiada także i za ten aspekt. Dlatego dzięki tej współpracy na pewno podniosłem umiejętności techniczne. Z kolei trener Sinkiewicz podchodził do nas kompleksowo i jemu zawdzięczam rozwój w innych aspektach piłkarskich, jak choćby taktyka czy wykorzystywanie swoich mocnych stron.
Miałeś wówczas czternaście – piętnaście lat, czy w tym wieku zacząłeś już realnie myśleć o profesjonalnej karierze zawodnika, czy było za wcześnie?
- Na pewno pojawiały się pierwsze myśli, choć wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga. W tamtym czasie graliśmy już choćby derbowe mecze ze Śląskiem Wrocław, mniej więcej raz na pół roku, co powodowało taki dodatkowy zastrzyk adrenaliny. Wtedy też zastanawiałem się jakby to było, gdybym wykonał kolejny krok do przodu. Z drugiej strony, zawsze starałem się stąpać twardo po ziemi i mimo wszystko równolegle nie zaniedbywać nauki, bo nigdy nie wiesz, jak potoczy się życie. Dlatego w szkole nie miałem większych problemów z ocenami, co pozwoliło mi również spokojniej podchodzić do treningów.
Kolejnym etapem było przejście do drużyny U – 16 prowadzonej przez trenera Tomasza Bożyczko. Co powiesz o tym okresie?
- Zgadza się, to był kolejny krok do przodu, który zrobiłem w mojej przygodzie z piłką. U tego szkoleniowca również dużo zyskałem, bo tak naprawdę na tym etapie po raz pierwszy spotkałem się z analizą wideo. Trener Bożyczko dużą uwagę przywiązuje do taktyki, więc często poruszaliśmy dużo aspektów z tej dziedziny.
W jaki sposób trener analizował z Wami spotkania?
- Przede wszystkim nauczył nas oglądać swoje mecze i wyłapywać nie tylko dobre, ale i złe zagrania. Będąc na boisku, czasem wydaje Ci się, że zagrałeś poprawnie. A z boku może to wyglądać zupełnie inaczej. Dlatego często mieliśmy spotkania grupowe czy indywidualne, w zależności od naszej postawy na boisku. Krok po kroku tłumaczył nam to, na co powinniśmy zwracać uwagę. Przy czym robił to w naprawdę przystępny i przyjacielski sposób, dzięki czemu moim zdaniem, łatwiej było do nas trafić.
Dzięki temu też wiedziałem, nad czym sam muszę pracować. Dlatego w tych latach, oprócz wiedzy taktycznej, największy progres zrobiłem jeśli chodzi o umiejętności czysto techniczne. Wiedziałem, że mam pewne braki i żeby nie odstawać, bardzo często po treningach wykonywałem różne ćwiczenia.
Na przykład jakie?
- Wydaje mi się, że przykładowo żonglerka piłką tenisową dużo mi dała. Niby banalne, a jednak umiejętność kontroli nad małą piłką ma później ogromne przełożenia na to, jak panujesz nad futbolówką. Do dziś zdarza mi się ćwiczyć w ten sposób i nie mam problemu, aby żonglować przez dłuższy okres czasu.
Muszę w takim razie zapytać, jaki masz rekord w podbijaniu nogą piłki tenisowej?
- Około dwustu podbić.
Imponujące. Zapytam Cię więc o słabsze strony w tamtym okresie, bo wówczas występowałeś jako napastnik.
- Zgadza się. Zaczęło się od tego, że będąc jeszcze u trenera Raka, pojechaliśmy na turniej do Wągrowca. Tam udało się zdobyć kilka bramek, chyba nawet koronę króla strzelców i tak zostało. Zawsze byłem szybki i to pomagało na tej pozycji. Z kolei, skoro już jesteśmy przy mankamentach, to wydaje mi się, że brakowało mi trochę wykończenia.
Wiem, że zaraz spytasz – skoro pracowałeś nad techniką, bo tam widziałeś rezerwy, to czemu nie pracowałeś nad wykończeniem? Tyle że ja także poświęcałem dużo czasu na poprawę tego aspektu. Zarówno u trenera Sinkiewicza jak i u trenera Bożyczko, bardzo często koncentrowaliśmy się na tym elemencie. Pewne rzeczy jednak można poprawić szybciej, inne wymagają więcej czasu. Myślę, że instynkt strzelecki, a co za tym idzie wykończenie akcji, najtrudniej jest poprawić. Zawsze są jeszcze jakieś rezerwy..
Czy stąd brało się, że u trenera Bożyczko byłeś niejako w cieniu innych zawodników?
- Szczerze mówiąc, to ja nigdy nie byłem taką „gwiazdą drużyny”. Oczywiście, występowałem w podstawowym składzie, ale na tle kolegów z drużyny nie wybijałem się jakoś szczególnie. Krok po kroku przechodziłem kolejne szczeble, zawsze ciężko pracując i jakoś to szło do przodu.
W 2019 dołączyłeś do drużyny U-18 trenera Marcina Cilińskiego, gdzie konkurencja była już spora.
- Tak, zgadza się. Cały rok 2019 spędziłem w tej drużynie. Na początku na „dziewiątce” rywalizowałem z Danielem Dudzińskim czy Patrykiem Kusztalem i wówczas większość spotkań wchodziłem z ławki. Z czasem wywalczyłem sobie miejsce w pierwszym składzie i praktycznie do końca rundy grałem na tej pozycji. Niestety, jeśli chodzi o moje osiągnięcia indywidualne, to nie mogę być zadowolony. Mimo niezłej gry, przez całą rundę strzeliłem tylko jedną bramkę. Później nastąpiła przerwa zimowa, był okres przygotowawczy i nagle nastała pandemia. Zagraliśmy tylko jedno spotkanie i sezon się zakończył.
Co nauczył Cię okres czasu spędzony w tej drużynie?
- Ważną nauką, którą od początku wpajał nam trener Ciliński, była odpowiedzialność za drużynę. Starał się, abyśmy jak najlepiej zrozumieli jak nasze decyzje czy zachowania na boisku, mogą rzutować na wynik końcowy. Uczulał, żeby patrzeć na mecz w szerszym kontekście, nie tylko na siebie. Unikać głupich błędów czy zachowań i tym samym brać odpowiedzialność za wynik jak i drużynę. To także za trenera Cilińskiego bardzo rozwinąłem się mentalnie.
Co przez to rozumiesz?
- Nabrałem większej pewności siebie. Grając w Centralnej Lidze Juniorów, praktycznie co tydzień mierzyliśmy się z topowymi drużynami jak Legia Warszawa, Wisła Kraków, Jagiellonia Białystok, Lechia Gdańsk czy Lech Poznań i nagle się okazało, że na ich tle wcale nie jestem gorszy. Mogę wręcz powiedzieć, że w wielu przypadkach te umiejętności miałem większe. W tych spotkaniach strzelałem bramki, a z każdym trafieniem rosło poczucie wartości. Być może brało się to także z tego, że to był tak naprawdę pierwszy raz, gdy miałem okazję konfrontować się z rówieśnikami w CLJ w większym wymiarze czasowym. Wcześniej przegrywałem rywalizację w U-17 i tam tych minut nie miałem zbyt wiele.
Mówisz o sezonie 2018/2019, gdy udało się zadebiutować w końcu w Centralnej Lidze Juniorów w zespole U-17 trenera Kwiatkowskiego?
- Tak, zadebiutowałem w spotkaniu z Górnikiem Zabrze, przegranym niestety 1:2. W tamtym czasie jednak nie grałem za dużo. W pierwszym składzie wychodził „Kuszti” , wchodziłem więc z ławki rezerwowych, na mecze głównie schodziłem do zespołu U-16.
Co wtedy czułeś? Rozczarowanie czy bardziej sportową złość? Patryk jest przecież od Ciebie młodszy.
- Na pewno sportową złość, bo każdy ma jakieś marzenia, za którymi podąża, a gra w CLJ była kolejnym krokiem na tym etapie. Z drugiej strony Patryk Kusztal, to także dobry zawodnik, reprezentant kraju rocznika 2003. Nie załamywałem się jednak i myślę, że wtedy też dużo dały mi rozmowy z trenerem Kwiatkowskim. Starał się pewne rzeczy wytłumaczyć i zawsze jakieś minuty u niego dostawałem. To był zresztą, mimo wszystko, fajny okres. Trochę specyficzny, bo trenowaliśmy w dość dużej grupie. Wtedy zespoły U-16 i U-17 były połączone i podczas treningów zajmowaliśmy dwa boiska obok siebie. Były gry „10 na 10” i graliśmy czasem turnieje wewnętrzne. Na pewno była to fajna forma rywalizacji, bo tak naprawdę z całej grupy masz kilka osób na Twojej pozycji. Niejako zmusza to do jeszcze cięższej pracy.
To z kim jeszcze, oprócz Patryka Kusztala walczyłeś o plac?
- Oprócz „Kusztiego” byli Nagrodzki, Sangowski, Żurek i ja. Myślę, że rywalizacja z nimi była dla mnie korzystna, bo dzięki temu mogłem także podnosić swoje umiejętności.
Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że pracowitość może być kluczem do sukcesu?
- Myślę, że to było w drugiej klasie gimnazjum, gdy z Lubina w moim roczniku zostałem tylko ja. To było w 2016 roku, występowałem wówczas u trenera Sinkiewicza. W pewnym momencie dotarło do mnie, że Ci zawodnicy, którzy jeszcze w Szkole Podstawowej byli ode mnie dużo lepsi, już w Zagłębiu nie grają. To było dziwne uczucie. Z jednej strony raddość, że zaszłem tak wysoko, ale z drugiej żałowałem trochę, że z tamtej grupy jestem tylko ja. Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że to, w jakim miejscu jestem, to właśnie efekt pracowitości.
Tylko i wyłącznie?
- Na pewno każdy przypadek należy traktować indywidualnie i nie można przez pryzmat niepowodzeń jednej osoby, patrzeć na całą grupę. Kilku zawodnikom faktycznie zabrakło determinacji, cześć znalazła inne zajęcia, a jeszcze inni przerwali grę z powodu różnych kontuzji. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo ważnym czynnikiem w stałym rozwoju jest właśnie systematyczna praca. Gdy jej zabraknie, o efekty jest niezwykle ciężko
Nigdy nie miałeś momentów zwątpienia, że mimo wszystko to może nie wystarczyć? Że za chwilę Ty także możesz pożegnać się z marzeniami?
- Wydaje mi się, że nie. Owszem, czasem po słabszym spotkaniu pojawiała się myśl, że nie idzie do końca tak, jakbym chciał, ale starałem się za każdym razem coś poprawiać. Nie miałem może jakiejś konkretnej rutyny, ale widziałem, gdzie są rezerwy i systematycznie z roku na rok podnosiłem poziom tych umiejętności. W życiu sportowca także tego młodego zdarzają się chwile i wzlotów i upadków. Ja także takie miałem. Moim zdaniem ważne jest jednak, aby z konkretnych błędów wyciągać wnioski i następnym razem reagować inaczej. Jeśli coś się nie uda, to szukać, dlaczego i jak już się znajdzie, to zastanowić jak to można zrobić lepiej. Do tej pory konsekwentnie idę tą drogą i pokonuje kolejne etapy w akademii.
No właśnie, dochodzimy do momentu, w którym z drużyny U – 18 przechodzisz do zespołu rezerw. Pamiętasz, w jakich okolicznościach to się stało?
- Tak naprawdę w moim wieku przejście do seniorów jest już czymś naturalnym. Co prawda, różnie się to mogło potoczyć, bo jak wspomniałem wcześniej, nie dali nam ligi dograć do końca, a i ja w Centralnej Lidze Juniorów tych bramek nie miałem za wiele. Teoretycznie zawodnicy z rocznika 2002 mogą jeszcze występować w tym sezonie w CLJ U – 18, ale nie zdarza się to zbyt często. Nie było jednak tak, że analizowałem jak wygląda sytuacja w rezerwach i przykładowo z kim przyjdzie mi konkurować. Bardziej zastanawiałem się, w jakiej formie może być rozegrana Centralna Liga Juniorów. Dlatego, gdy dowiedziałem się, że przechodzę do drugiej drużyny, odczułem ogromną radość. Dotarło do mnie, jaką drogę juzprzebyłem. Bardzo szybko jednak zeszłem na ziemię. Wiedziałem, że czeka mnie kolejne wyzwanie, bo jakby nie patrzeć, przeskok z juniorskiej piłki do seniorskiej jest ogromny. To, że znalazłem się w kadrze trzecioligowego zespołu, nie oznaczało przecież, ze od razu będę grał. Momentalnie więc przenalizowałem swoją sytuację, wyznaczyłem sobie nowy cel i drogę, jaka do niego prowadzi.
Ale do domu, to chyba wracałeś na skrzydłach?
- No tak, nie da się ukryć, ze taka informacja może wprawić w dobry nastrój. Przecież od dziecka marzyłem, żeby w Zagłębiu zajść jak najwyżej. Bardzo cieszyli się także moi bliscy – rodzice i siostra. Usłyszałem, że są ze mnie dumni. To też dla mnie dużo znaczy.
To już jest ten moment, gdy czujesz, że jesteś bardzo blisko osiągnięcia celu?
- Na pewno odczuwam, że tak naprawdę od pierwszej drużyny dzieli mnie już tylko jeden krok. Historia pokazuje, że nasza akademia daje takie możliwości, bo warunki do treningu mamy moim zdaniem najlepsze w Polsce. Ale przede mną jeszcze długa droga. Muszę ciągle się rozwijać i być może któregoś dnia zadebiutuje w pierwszej drużynie Zagłębia Lubin, co jest moim marzeniem.
Czy przykłady Filipa Jagiełło, Bartka Białka, Łukasza Poręby czy ostatnio Kamila Kruka, Kuby Sypka czy Kacpra Bieszczada działają na wyobraźnie? Do tego dochodzą zawodnicy z drugiej drużyny, którzy bardzo często zapraszani są na treningi Martina Seveli, jak choćby Daniel Dudziński, Błażej Czuban.
- Na pewno działa. Zdajesz sobie sprawę, że zawodnicy, z którymi jeszcze chwilę wcześniej dzieliłeś szatnie, nagle są o jeden poziom wyżej. Ja jednak nie wybiegam aż tak myślami do przodu. Codziennie staram się systematycznie wykonywać swoją pracę i małymi krokami iść do przodu. Jednym z celów jest oczywiście gra na naszym stadionie, dla mnie, lubinianina byłoby to ogromne przeżycie. Póki co jednak koncentruje się na trzecioligowych rozgrywkach.
W trzeciej lidze zadebiutowałeś już w pierwszej kolejce tego sezonu, grając w wygranym spotkaniu z Gwarkiem Tarnowskie Góry. Do tej pory rozegrałeś już kilka spotkań, jakie więc masz przemyślenia jeśli chodzi o różnice pomiędzy piłką juniorską a seniorską?
- Jest zdecydowanie dużo mniej czasu na decyzję. Gra jest szybsza, ostrzejsza, a zawodnicy są lepiej przygotowani fizycznie. Większość drużyn, z którymi przychodzi nam się mierzyć, ma w składzie wielu doświadczonych piłkarzy. Z kolei nasza drużyna jest jedną z najmłodszych w Polsce na tym poziomie i tej boiskowej wiedzy czasem brakuje.
Jeśli chodzi zaś o mój debiut, to faktycznie pojawiłem się na boisku już w pierwszej kolejce i udało się zaliczyć asystę przy bramce Błażeja Czubana, a zespół wygrał 4:0. Zdecydowanie, to było dobre spotkanie. Stresu nie było, miałem już bowiem przetarcie na szczeblu seniorskim, grając choćby w rozgrywkach Pucharu Polski. Tam również mierzyliśmy się z zawodnikami rosłymi, bardziej doświadczonymi, co było dobrym testem przed ligą.
„Jeśli chcesz wiedzieć, ile radości daje Bartkowi gra w piłkę w barwach Zagłębia, to spójrz na zdjęcie z meczu z Miedzią Legnica, zrobione tuż po jego bramce” – takie słowa usłyszałem od jednej z osób z Twojego otoczenia. Co wtedy czułeś?
- Ogromne szczęście. Wówczas zrobiłem kolejny krok, a ta bramka dała mi dodatkowo dużo pewności siebie. Po tym meczu długo rozmawialiśmy z rodzicami, oni także byli bardzo szczęśliwi. Dostałem też trochę wiadomości na telefon, zadzwonił trener Bożyczko. To był naprawdę szalony dzień, długo nie mogłem zasnąć w nocy.
Początek sezonu rozpoczynałeś jako zawodnik rezerwowy, z czasem jednak przesuwałeś się do góry w hierarchii trenera Buczka i ostatnie mecze byłeś podstawowym zawodnikiem drużyny.
- Faktycznie, w końcówce rundy grałem więcej. Z czego to mogło wynikać? Wydaje mi się, że naprawdę ciężko pracowałem na szansę w ostatnich miesiącach. Sukcesywnie zdobywałem minuty i doświadczenie na boisku, a jeśli trener wprowadzał mnie na plac gry, to starałem się odwdzięczyć zaufanie. Na każdy mecz, czy to jeśli gram od początku, czy jestem na ławce rezerwowych, jestem przygotowany. Zarówno pod względem fizycznym jak i mentalnym, bo przecież zdarzało mi się występować na innej pozycji niż atak. Cieszę się, że mam tych spotkań coraz więcej, bo ta runda też jest nietypowa. Była przerwa spowodowana pandemią, potem przytrafił mi się uraz, a tych minut mogło być więcej. Najważniejsze jednak, że czuję, że się rozwijam i stale mogę iść do przodu. Wydaje mi się, że idzie to w dobrym kierunku.
W przerwie spowodowanej pandemią też słyszałem, ze nie próżnowałeś. Czy to prawda, że w domu zrobiłeś sobie własną siłownię?
- Tak. Możliwości co do treningu były mocno ograniczone, więc pomyślałem, że zorganizuje sobie takie miejsce u siebie. Mamy w rodzinnym domu jedno pomieszczenie, gdzie z pomocą rodziców udało się zrobić siłownię. Mam tam wszystko, co potrzebuję do przeprowadzenia treningu siłowego i funkcjonalnego. Czyli gryf, sztangę, ławeczkę, hantle czy obciążenie. W okresie, kiedy nie można było korzystać z obiektów akademii, taka siłownia mocno się przydała.
Powiedziałeś również, że zdarzyło się Tobie grać w trzeciej lidze na innej pozycji. Skąd pomysł, aby zrobić z Ciebie bocznego obrońcę.
- Pojawiła się taka koncepcja w momencie, w którym po odejściu Adama Borkowskiego powstał wakat na tej pozycji. Trener Buczek wziął mnie na rozmowę i przedstawił plan przekwalifikowania mnie na zawodnika defensywnego. Argumentował to tym, że mam ku temu predyspozycję i jeśli mu zaufam i będę pracował, to dam sobie radę.
Nie miałeś żadnych obaw, w końcu to całkiem inne granie?
- Myślę, że trener przekonał mnie swoim podejściem. Zresztą, od samego początku jak dołączyłem do drugiej drużyny, dawał mi wiele cennych wskazówek. Podpowiadał, uczył szybszego grania piłką, zwracał uwagę na detale. Dzięki temu mogłem rozwijać się jako zawodnik, co pomogło w przekwalifikowaniu mnie na bocznego obrońcę. Poprawiłem choćby grę w defensywie, lepiej radziłem sobie w pojedynkach jeden na jeden. Zagrałem więc spotkaniu pucharowym, nie było źle, dlatego wraz z trenerem uznałem, że warto spróbować.
To teraz Twoim wzorem do naśladowania jest pewnie Łukasz Piszczek?
- Na pewno jest to zawodnik, którego warto podpatrywać. Pamiętam, że grając w sezonie mistrzowskim w Lubinie, występował jeszcze jako napastnik. Dopiero później został przekwalifikowany na obrońcę. Nie wykluczone, że i dla mnie będzie do dobre rozwiązanie.
Zakończyliście już rozgrywki rundy jesiennej trzeciej ligi, zapytam więc jakie masz plany na najbliższe miesiące?
- Przede wszystkim solidnie przepracować okres przygotowawczy i dobrze przygotować się na drugą rundę. Mam nadzieję, że będzie to miało przełożenie na moją formę. Jeśli runda wiosenna w moim wykonaniu będzie udana, to może ktoś kiedyś to zobaczy? Do końca roku chciałbym także pozamykać wszystkie sprawy związane ze szkołą, edukacja jest dla mnie bardzo ważna.
Z kim Bartek Kłudka sympatyzuje i gdzie szuka inspiracji?
- W młodości mój kuzyn zaszczepił mi sympatię do Juventusu i w tamtym okresie mocno imponowali mi Andrea Pirlo i Aleksandro Del Piero. Sympatia do „Starej Damy” pozostała do dziś. A obecnie? Nie mam jednego, konkretnego zawodnika. Wzoruje się choćby na Cristiano Ronaldo. Czytając, jaki ma reżim treningowy, czasem aż ciężko w to uwierzyć. Ja zaś nie potrzebuje szukać dodatkowej motywacji, bo mam już wypracowaną swój rytm dnia. Mam także swoje cele. W formie inspiracji zdarza się, że włączę sobie jakąś kompilację boiskowych zagrań, ale też nie codziennie.
Gra w lidze włoskiej jest Twoim marzeniem?
- Na pewno jednym z kilku.
Ale nie na szczycie?
- Na szczycie nie. Na chwilę obecną największym marzeniem jest debiut w pierwszej drużynie Zagłębia Lubin.
W takim razie zapytam jeszcze, jak często słyszysz porównania do Arkadiusza Woźniaka?
- Oj, bardzo często!
A jak myślisz, z czego to się bierze?
- Wydaje mi się, że obaj odznaczamy się charakterem do ciężkiej pracy. Arek bardzo dużo osiągnął determinacją i pod tym względem na pewno jest wzorem do naśladowania. Przecież zagrał nawet w Reprezentacji Polski. Z tego co wiem, jego pierwszym trenerem był Pan Janusz Rak, z kolei później trener Buczek. Więc tutaj także mamy analogię. Chciałbym kiedyś podążyć jego ścieżką i również być ważną postacią w historii Zagłębia Lubin.
Jeśli tak się stanie, to komu byś podziękował w pierwszej kolejności?
- Podziękowałbym wszystkim trenerom, z którymi miałem okazję pracować w akademii. Gdyby nie oni, a także wsparcie moich bliskich, nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem. A mam nadzieję, że to nie jest ostatni przystanek w mojej przygodzie z piłką. Wierzę, że wszystko co najlepsze, jeszcze przede mną.
rozmawiał M.W.