Region Legnica-Lubin-Głogów z szansą. Gdzie politycy?
REGION. Od dawna widać, że w Polsce głównie rozwijają się wielkie ośrodki miejskie, jak Warszawa, Wrocław, Kraków czy Poznań. Co jakiś czas powraca zatem temat, co zrobić, żeby w końcu i średnie miasta wskoczyły na wyższy poziom rozwoju. Wtedy pojawia się temat deglomeracji. Swój pomysł przedstawił konserwatywny think tank - Klub Jagielloński.

W czasie rządów PO-PSL stawiano głównie na metropolie tłumacząc to tym, że najpierw trzeba rozwijać tych największych, którzy będą ciągnąć do góry tych mniejszych. Strategia raczej nie wypaliła, bo owszem, metropolie rozwijały się prężnie, jednak z mniejszych ośrodków wysysały potencjał ludzki i tak naprawdę degradowały je do roli jeszcze większej prowincji.
Dziś w Polsce rządzi PiS i póki co, podobnie jak poprzednicy, niewiele zrobił by te tendencje odwrócić. Możliwe jednak, że zrobi to w kolejnej kadencji. Sugestie, co i jak zrobić, żeby wspomóc średnie miasta zaprezentował bowiem Klub Jagielloński, a więc think tank z którym w przeszłości związani byli m.in. wicepremier Jarosław Gowin czy szef gabinetu prezydenta RP Krzysztof Szczerski.
Raport "Deglomeracja czy degradacja? Potencjał rozwoju średnich miast w Polsce" (KLIKNIJ TUTAJ) pokazuje jakie są problemy. Jak czytamy "Miasta pozbawione przywilejów „wojewódzkich” nie tylko nie mają równego dostępu do środków i inwestycji, ale tracą również kapitał ludzki". Doktor Łukasz Zaborowski, ekspert ds. rozwoju regionalnego zwraca uwagę, że "Rzadko kiedy dostrzega się fakt, że polska prowincja często tkwi w zapaści rozwojowej również dlatego, że światli i ambitni „prowincjusze”, którzy mogliby brać odpowiedzialność za rozwój swoich regionów, od dawna mieszkają w Krakowie, Warszawie albo Londynie. Brak kadr powinien się zatem jawić jako jedna z największych barier rozwoju „Polski średnich miast”.
Jaka jest zatem propozycja? "Jeśli poważnie traktujemy hasła o równoważeniu rozwoju kraju, potrzebujemy większej liczby biegunów wzrostu. Powinna ona być na tyle duża, aby z całego terytorium kraju umożliwić dostęp do choćby jednego takiego ośrodka w czasie nie dłuższym niż godzina. Tylko wtedy wszyscy mieszkańcy Rzeczpospolitej będą mieli poczucie, że rozwój gospodarczy, życie społeczne i duże wydarzenia dzieją również w ich regionie czy też w niedalekim większym, „średnim” mieście" - można przeczytać w rozważaniach doktora Zaborowskiego.
Propozycja zakłada większą grupę ośrodków subregionalnych, z których typowy skupiałby okręg liczący 350-400 tys. ludzi, a mniejszy 200-250 tys. W Polsce dawałoby to siatkę 55 okręgów na szczeblu subregionalnym, z czego 10 to ośrodki metropolitarne (największe miasta), 12 ośrodków regionalnych (duże miasta o największych zapleczach) i ponad 30 ośrodków subregionalnych.
W przypadku naszego terenu jest to potencjał ludności 650-750 tys. osób i zaliczone zostało do kategorii duże miasta o typowych zapleczach subregionalnych (jako duże miasto traktowane są te powyżej 100 tys. osób na podstawie danych GUS, w tym jest Legnica). Byłby to ośrodek Legnica-Lubin-Głogów z Legnicą jako miastem wiodącym. LGOM znalazłby się w przedziale 12-23 wśród największych w kraju.
Jednym z takich ośrodków miałby być Legnica-Lubin-Głogów, który nawzajem by się uzupełniał. Już dziś widać zresztą pewne podziały, w których lepiej radzi sobie jedno czy drugie miasto.
Zgodnie z koncepcją, taki region standardowo powinien dysponować następującymi funkcjami: szkolnictwo średnie specjalistyczne, szkolnictwo wyższe zawodowe, regionalny ośrodek badawczo-rozwojowy (ROBR), ośrodek kultury z salą teatralno-koncertową, muzeum regionalne, galeria sztuki, szpital specjalistyczny, redakcja mediów publicznych, podmioty administracji szczebla centralnego i/lub wojewódzkiego oraz połączenia kolejowe przyspieszone. Ośrodek regionalny, a do takiego aspiruje Legnica-Lubin-Głogów powinien wyróżniać się ponadto następującymi funkcjami: szkolnictwo wyższe akademickie; park naukowo-technologiczny; edukacyjne centrum nauki; teatr; filharmonia; studio nadawcze mediów publicznych.
Czego zatem brakuje? Regionalnego ośrodka badawczo-rozwojowego, szkolnictwa wyższego akademickiego, parku naukowo-technologicznego, edukacyjnego centrum nauki (powstaje w Legnicy jak Centrum Witelona) czy filharmonii. Oczywiście nie ma też podmiotów szczebla centralnego a jeśli chodzi o wojewódzkie to są w zasadzie jedynie oddziały bądź filie. Główne ośrodki znajdują się bowiem we Wrocławiu, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by np. oddział dolnośląski NFZ, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej czy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska znajdowały się w naszym regionie a nie w stolicy Dolnego Śląska. Deglomeracja zakłada bowiem i takie przenosiny. Dzięki temu urzędnicy wyższego i średniego szczebla mogliby znaleźć pracę w mniejszych miastach regionu niż Wrocław, jak Legnica, Jelenie Góra czy Wałbrzych.
Żeby jednak tak się stało potrzebni są mocni lokalni politycy. Na razie jednak takich nie widać, a jeśli za takich się uważają, to i tak tematu deglomeracji nie ruszają. Szkoda, bo to posłowie, radni wojewódzcy czy prezydenci miast powinni walczyć o ten temat w debacie publicznej i lobbować, by w końcu coś w tej kwestii się ruszyło...