Przypomnieli o mordach na Polakach (FOTO)
LEGNICA. Na Zamku Piastowskim odbyły się obchody "Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej", które oficjalnie w Polsce wypadają 11 lipca.
Na dziedzińcu Zamku Piastowskiego odbyła się część oficjalna Dni Pamięci, które organizowane były przez Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego. Członek zarządu województwa Tadeusz Samborski mówił wprost, żeby powiedzieć prawdę, żeby przyznać się do ludobójstwa. - Jan Paweł II mówił "Miejcie odwagę żyć w prawdzie". Głos polsko-ukraińskiego pojednania musi przecież wypływać z głosu prawdy i refleksji - przemawiał Samborski.
Przed zgromadzonymi wystąpili też prezes PSL, były minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz, czy prezydent Legnicy Tadeusz Krzakowski. Gościem specjalnym był znany kompozytor Krzesimir Dębski, który promował swoją książkę "Nic nie jest w porządku. Wołyń moja rodzinna historia".
Przed obchodami na dziedzińcu zamku odbyła się msza św. w kościele p.w. św. Jana Chrzciciela.
Na dzień święta wybrano 11 lipca, kiedy to przypada rocznica tzw. „Krwawej niedzieli” 1943 roku, podczas której na Wołyniu doszło do największej fali mordów na Polakach. Rzezi na Polakach dokonywali "banderowcy", czyli członkowie frakcji rewolucyjnej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów.
WSPOMNIENIE
- Urodziłem się w ówczesnym województwie stanisławowskim. Moje wioski nie ma i już nigdy jej nie zobaczę, bo zbiry z UPA w lutym 1945 roku ją spalili. Został tylko jeden domek, w którym przed wojną mieściła się mleczarnia. Drogę zarastają już samosiejki. Wypędzili nas stamtąd jak miałem 9 lat. Na noc chodziliśmy do większej wsi Okmian. W nocy mamusia mnie obudziła i powiedziała, wstawaj, bo banderowy napadli na Okmiany. Nocowaliśmy u jednego wujka i przez okno patrzyłem, jak banderowcy podpalają strzechy domu mojego drugiego wujka. Ze strachu wpychałem dwie nogi w jedną nogawkę, ale w końcu jakoś się ubrałem. Mamusia zabrała nas i poszliśmy na cmentarz. Przed nami widzimy kilka postaci w białych uniformach. Okazało się, że to byli banderowcy, którzy szli na plebanię zabić polskiego księdza. Doszliśmy na cmentarz, siedzieliśmy na snopkach słomy, było zimno, bo to był luty, bardzo dużo śniegu. Nad ranem patrzymy a od strony lasu idzie kilka postaci. Był szloch, jęk, odmawianie różańca. Ci ludzie, którzy szli do nas powiedzieli "Nie bójcie się, to my Polacy". Kto to był? Otóż w jednym domu w Okmianach zbierali się nasi rodacy z bronią, taka jakby samoobrona. Sąsiedzi Ukraińcy wiedzieli co się dzieje, więc dali informację o tym banderowcom, którzy obskoczyli ten dom. W tym czasie 4 osoby zamordowali, a część uciekła. Niedaleko Okmian we wsi Breszowa w kierunku Dniestra mieszkała rodzina Fassów, w której było 11 dzieci. Ponieważ banderowcy poinformowali wcześniej, że wszyscy mają 48 godzin na opuszczenie domów, to ojciec tej rodziny pojechał do tłumacza, żeby pomógł znaleźć lokum. Pojechał z synem, który schował się pod sianem na saniach. Drugiego dnia rano wrócili do domu, a tam nikogo nie było. Wołali, szukali nic. Zobaczyli do studni, a tam woda czerwona od krwi. Małe dzieci, kilkumiesięczne i kilkuletnie zabili i wrzucili do studni. Natomiast żonę i kilkunastoletnie córki zgwałcili, obcięli piersi i wrzucili do Dniestru - opowiada Antoni Dwojak.
{gallery}galeria/wydarzenia/09-07-17-dzien-pamieci-fot-dawid-soltys{/gallery}