Kask uratował jej życie
LEGNICA. Jest dorosła, odpowiedzialna, więc - na szczęście - miała kask na głowie. Pani Julietta opowiedziała nam swoją dramatyczną historię, by przestrzec innych.
To miała być zwykła, wakacyjna przejażdżka rowerem.
- Na Mazurach, na przejeździe kolejowym koła roweru poślizgnęły mi się na torowisku. Uderzyłam głową w asfalt i powiem, że tak z pół godziny siedziałam w rowie oszołomiona. Nie wiedziałam, gdzie jestem, co tutaj robię, gdzie jadę - taki szok przeżyłam. Przyznam, że to chyba ten kask uratował mi życie - opowiada swoją wakacyjna przygodę pani Julietta.
Wątpliwości, że to właśnie kask przesądził o losach pani Julietty, nie ma neurochirurg z legnickiego szpitala - Aleksandra Kozieł. Jako lekarz specjalista apeluje, zwłaszcza do rodziców, by bezwzględnie wymagali od swoich pociech, by kaski na głowie zawsze miały.
- Sama mam 15-letnią córkę, która ubiera ten kask z wielką łaską, ale tylko dlatego, że ja mówię: "Absolutnie! Nie ma opcji, żebyś wsiadła na rower czy na rolki bez kasku".
By nie być gołosłownym, jak wiele ta ochrona głowy daje, neurochirurg podaje przykład ze swojej praktyki lekarskiej: - Nie tak dawno, ledwo oceny zostały na koniec roku wystawione, i trafiła do nas na oddział dziewczynka z krwiakiem mózgu, do natychmiastowej operacji, bo wywróciła się na deskorolce. Wszystko, na szczęście, skończyło się dobrze, ale... Właśnie - dziewczynka jechała bez kasku - opowiada neurochirurg Aleksandra Kozieł. I dodaje: - Jestem ogromną zwolenniczką aktywności fizycznej, ale musimy to robić z głową - nie w chmurach, a w kasku.