Bolków, Chocianów, Chojnów, Gaworzyce, Głogów, Grębocice, Jawor, Krotoszyce, Kunice, Legnica, Legnickie Pole, Lubin, Męcinka, Miłkowice, Mściwojów, Paszowice, Pielgrzymka, Polkowice, Prochowice, Przemków, Radwanice, Rudna, Ruja, Ścinawa, Wądroże Wielkie, Zagrodno, Złotoryja

Student bohater i uczelnia dobrych serc

LEGNICA. W mieszkaniu przy ul. Gałczyńskiego w Legnicy, które spłonęło doszczętnie kilka godzin po Wigilii, mieszkali wspólnie: pani Jola Burczak i jej syn Mateusz. To on uratował życie bliskim, ale dobytku nie zdążył. Rodzina straciła wszystko. Collegium Witelona Uczelnia Państwowa (wcześniej PWSZ im. Witelona) robi teraz co może, by pomóc swojej pracownicy i jej synowi - studentowi Uczelni.

Student bohater i uczelnia dobrych serc

Pani Jola Burczak przygotowywała grudniowe Święta próbując nie płakać. Zaprosiła do siebie na Wigilię bliskich. Chciała, aby było rodzinnie, uroczyście. Ale bólu w jej sercu to nie ukoiło - ledwie pół roku wcześniej zmarł ukochany mąż pani Joli, najlepszy tato jej dorosłych już dzieci. Podczas dzielenia się opłatkiem popłynęła niejedna łza… Po wieczerzy rodzina rozjechała się do domów. W mieszkaniu przy Gałczyńskiego, poza panią Jolą i Mateuszem, został na noc jej starszy syn Dawid z żoną i dwuletnim synkiem.

Tato nad nimi czuwał

Posiedzieli jeszcze przy stole. Rozmawiali, wspominali. Potem poszli spać.

- Nad ranem coś mnie obudziło. Nie wiem co. Babcia mówi, że to tato nad nami czuwał i to on mnie zbudził…. Coś w tym jest, bo nawet boję się myśleć co by było, gdybym się tamtej nocy nie obudził - mówi 24-letni Mateusz Burczak, student V roku fizjoterapii w Collegium Witelona. Gdy otworzył oczy, dym był już wszędzie. Zachował zimną krew i dzięki temu uratował życie bliskich. - Najpierw pobiegłem do drzwi wejściowych żeby sprawdzić, czy w zamku jest klucz, żeby je otworzyć. Na szczęście był. Potem poleciałem do pokoju, w którym spali brat z bratową i małym synkiem. Pobudziłem ich, pomogłem bratu wyprowadzić żonę i synka na korytarz. I od razu wróciłem po mamę, która spała w salonie. Znam nasz salon na wylot, ale było tam już tyle dymu i ognia, że nie mogłem trafić do kanapy, na której spała mama. Dziś wiem, że to właśnie w salonie pożar się zaczął, prawdopodobnie od świątecznych lampek lub przedłużacza, dlatego tam sytuacja była najgorsza. Zanim znalazłem mamę, kilka razy musiałem wybiegać z salonu, żeby nabrać powietrza. Na szczęście za którymś razem udało mi się dotrzeć do mamy. Była przytomna, choć bardzo już zaczadzona i poparzona. Wyprowadziłem ją na korytarz. W domu były jeszcze nasze kochane psy. Nie było już możliwości, żeby wejść do mieszkania przez drzwi, dlatego wybiegłem na dwór i wszedłem przez balkon. Udało mi się wynieść młodszego pieska. Starszy, niestety, został… Nie miałem szansy, żeby do niego dotrzeć. Serce mi pękło, bo to był ukochany pies naszego taty - opowiada Mateusz.

Wielki, skromny bohater

Przed blokiem szybko pojawiły się służby: strażacy gasili ogień, ratownicy pogotowia zajęli się pogorzelcami. Najciężej poszkodowaną panią Jolę karetka zawiozła do szpitala w Nowej Soli. - Stan mamy jest na dziś stabilny, nie zagrażający jej życiu, ale ma tak poważne poparzenia, że lekarze nie wykluczają przeszczepów skóry. Najważniejsze jednak, że nasza ukochana mama żyje i dochodzi do siebie pod dobrą opieką medyków - mówi Mateusz. Jego brat, bratowa i malutki bratanek wyszli z pożaru bez obrażeń. O życie walczył uratowany z pożaru piesek, ale dzięki staraniom weterynarzy doszedł już do siebie. Mateusz wie, że uratował swoim bliskim życie, ale nie ma teraz ani głowy, ani czasu, żeby czuć się bohaterem. - Z naszego mieszkania nie zostało nic. Czarne, śmierdzące ściany i zgliszcza. Muszę jak najszybciej odbudować nasz dom. I zrobię to - zapewnia dzielny student.
Na szczęście nie jest w tej tragedii sam. Na pomoc pogorzelcom z Gałczyńskiego ruszyło wielu ludzi. Także pracownicy i studenci Collegium Witelona Uczelnia Państwowa (dawne PWSZ im. Witelona w Legnicy).
- O nieszczęściu, które spotkało Mateusza i panią Jolę, zaalarmowała mnie w czasie Bożego Narodzenia koleżanka Mateusza ze studiów. Studenci tego roku są bardzo ze sobą zżyci, a ja jestem bardzo zżyta z nimi. Zajmuję się bowiem ta grupą od początku ich studiów, czyli piąty rok. Jesteśmy jak rodzina, dlatego wieść o tragedii bardzo mnie poruszyła. Mateusz to super chłopak, dobry student. A pani Jola od lat pracuje dla związanego z Uczelnią Stowarzyszenia „Wspólnota Akademicka”. Jest godną zaufania, najlepszą szatniarką. Gdy dowiedziałam się o ich nieszczęściu, to od razu, mimo Świąt, powiadomiłam o wszystkim władze Uczelni. Decyzja o tym, że trzeba zorganizować pomoc, zapadła błyskawicznie - mówi dr Monika Wierzbicka, Prorektor ds Dydaktyki i Studentów Collegium Witelona.

Też możesz pomóc

Pierwszym krokiem była propozycja, by rodzina zamieszkała bezpłatnie i bezterminowo w pokojach gościnnych akademika Collegium Witelona. Mateusz zdecydował jednak, że nie będzie takiej potrzeby:

- Mama spędzi w szpitalu jeszcze dużo czasu. A gdy z niego wyjdzie wolałbym, aby nie zostawała sama. Śmierć taty, spalone mieszkanie, jej poparzenia… To naprawdę dużo jak dla jednej, kruchej osoby. Dlatego mama, po leczeniu, tymczasowo zamieszka z babcią, która jest bardzo energiczna i troskliwa. Z kolei ja, ze względu na rozpoczynającą się pomału odbudowę naszego mieszkania, muszę być jak najbliżej domu i stale do dyspozycji: codziennie przychodzą bowiem jacyś fachowcy, mają wiele pytań. Dlatego zamieszkałem tymczasowo u sąsiadów - mówi Mateusz. Ponieważ wziął na swoje barki wszystkie sprawy związane z remontem, a o pracach budowlanych, podłączeniach prądu, gazu itp. ma niewielkie pojęcie, Uczelnia przydzieliła mu wsparcie, w osobie pana Teodora Popiwczaka z Działu Administracyjno - Technicznego Collegium Witelona, specjalisty w zakresie budownictwa.

- Pan Teodor jest teraz moim mentorem. Konsultuję z nim wszystkie prace i zawsze uzyskuję merytoryczną pomoc, mądre wsparcie, namiary na najlepszych fachowców - mówi Mateusz.

Pan Teodor nie ukrywa, że całym sercem, wiedzą i doświadczeniem chce wesprzeć dzielnego studenta i jego mamę, aby jak najszybciej mogli znów zamieszkać w swoim mieszkaniu. - Byłem w ich domu po pożarze. Zastałem czarne, spalone ściany i zrozpaczonego rozmiarem tragedii, młodego chłopaka... Ta rodzina naprawdę straciła wszystko. Od mebli i pamiątek, poprzez sprzęty, wyposażenie łazienki i kuchni, po ściany, drzwi i okna. Trudno sobie nawet wyobrazić rozmiar tego nieszczęścia. Bardzo chcę pomóc, wspieram więc Mateusza na bieżąco w załatwianiu różnych, technicznych spraw, m.in. dotyczących przywrócenia prądu, pozyskania ekipy remontowej, wstawienia nowych okien i drzwi, załatwienia kontenera na wywóz tynków, które trzeba zbić aż do betonowych płyt. Uczelnia zapewni też rodzinie m.in. bezpłatne ozonowanie mieszkania, bez którego smród sadzy nigdy nie zniknie, pomoc w sprzątaniu itp. Mateusz wie, że może na mnie liczyć, dzwonić o każdej porze - mówi Teodor Popiwczak.

- Mateusz nie musi się też martwić o terminy praktyk i zaliczeń. Pójdziemy mu na rękę, dopasujemy terminy - dodaje Prorektor Monika Wierzbicka.

- A samorząd studentów zorganizuje zbiórkę pieniędzy dla poszkodowanej w pożarze rodziny, m.in. podczas różnych imprez i wydarzeń - zapowiada Angelika Karasek, przewodnicząca Rady Uczelnianego Samorządu Studenckiego.

Wpłaty bez opłat

Co ważne, działające przy Uczelni Stowarzyszenie „Wspólnota Akademicka”, uruchomiło subkonto do wpłat na pomoc pani Joli i Mateuszowi. Subkonto tym różni się od organizowanych na ogólnopolskich portalach pomocowych zbiórek, że nie wymaga żadnych opłat od dokonywanych wpłat.

- Czyli wszystkie, co do grosza pieniądze, które wpłyną na subkonto, zostaną przekazane pani Joli i Mateuszowi. Zbiórka potrwa do końca stycznia. Choć do tej pory wpłacili datki tylko pracownicy Uczelni i studenci, to już na koncie jest kilka tysięcy złotych. Zachęcamy do wpłat wszystkich ludzi dobrej woli. Ta rodzina naprawdę zasługuje na wsparcie - mówi Mirosław Zaguła, Dyrektor Biura Zarządu Stowarzyszenia "Wspólnota Akademicka".

- Nawet nie wiem, jak dziękować za tę pomoc. Nie mam na to słów, poza jednym, z serca płynącym „dziękuję”. To dług wdzięczności wobec Uczelni i wszystkich ludzi o wielkich sercach, którego pewnie nigdy nie spłacę. Tym bardziej, że w naszym domu to zawsze tato był „księgowym”: to on pilnował rachunków i opłat. Zrozpaczeni jego śmiercią nie dopilnowaliśmy składki za ubezpieczenie mieszkania. Jesteśmy więc z mamą zdani teraz tylko na pomoc dobrych ludzi - mówi Mateusz Burczak.

Numer konta do wpłat dla Pani Jolanty Burczak i jej syna Mateusza:
90 1090 2066 0000 0001 4938 6227 - Santander Bank Polska