Strzał w kolano ekipy Raczyńskiego
Natalia Czerwonka już wie co to porażka nie tylko na trasie wyścigu kolarskiego. Paulina Ruta ma świadomość, że organizowanie zawodów kijkarzy to większa frajda niż bawienie się w politykę, a Piotr Roman prezydent Bolesławca z pewnością całkowicie straci zamiłowania do wielkiej polityki. Nosa miał eksburmistrz Złotoryi Ireneusz Żurawski nie dając się skusić na tzw. hucpę Bezpartyjnych...
Po wyborach prezydenckich w pewnym środowisku w Lubinie zapanowała euforia. Wydawało się, że marketingowy pomysł postawienia na osobę znaną, charyzmatyczną i mogącą przyciągnąć wielu, zwłaszcza młodych, ludzi był strzałem w dziesiątkę. Apetyt urósł błyskawicznie: lubiński zarządca miasta snuł rozległe i prawie niczym nieograniczone wizje. Chciał zdobyć najpierw cały Dolny Śląsk, a potem mieć mocną, bardzo mocną reprezentację w polskim parlamencie. Polityczne ambicje realizowane były z powodzeniem... Do czasu. Dziś, "na świeżo" spekuluje się, że rozpocznie się odwrót ekipy Roberta Raczyńskiego. I to w szybkim tempie! Czy tak się stanie?
Tuż po wyborach Robert Raczyński nie miał żadnych hamulców. Otwarcie stwierdzał: idziemy po władzę. Dziennikarzom mówił, że ruch Kukiza (nie partia broń Boże, nie partia!) zgarnie ponad 40% mandatów i tym samym będzie mógł samodzielnie, nie oglądając się na żadne koalicje, stworzyć rząd. Skromnie dodawał, że jeśli zostanie o to poproszony to nie odmówi objęcia stanowiska… wicepremiera. Trzeba przyznać, że o szefie rządu nie mówił, co nie oznacza, że nie myślał. Krótko potem Raczyński uaktywnił się w Warszawie gdzie odwiedził kilka redakcji telewizyjnych, w których kreował się jako… lider ruchu Kukiza.
Ten zaś… zniknął na jakiś czas z widoku. Jak się potem okazało, nie tylko nie kierował ofensywą medialną Raczyńskiego, ale miał o niej żadnego pojęcia. Dowiadywał się o wywiadach jak każdy widz. Trzeba przyznać, że sporo wytrzymał - przedstawianie „programu”, deklaracje różnorakich rozwiązań. Dobiła go debata, którą Raczyński wraz z Hałaczkiewiczem (ówczesnym szefem sztabu wyborczego Kukiza) przeprowadzili w Warszawie ze znanymi dziennikarzami. Występowali tam jako liderzy ruchu Kukiza. Raczyński brylował, dzielił i rządził. Padały różne, niekiedy bardzo fantastyczne stwierdzenia, obietnice i rozwiązania. Padały także nazwiska. Nazwiska współpracowników Raczyńskiego. To był jak się później okazało strzał we własną stopę.
Wyglądało na to, że już wszystko jest ustalone, podzielone itp. Takie same wieści płynęły z terenu. Jeden z członków prezydenckiego otoczenia zwierzał się przerażony, że „ludzie Raczyńskiego” już podzielili między sobą stanowiska w spółkach grupy KGHM. Twierdził, że tzw. ciąg technologiczny zostawiono fachowcom, ale zarządy spółek już są rozdane zaufanym współpracownikom. Tymczasem buta Raczyńskiego nie zatrzymała się na przeświadczeniu zwycięstwa w wyborach i podziału łupów. Z rozpędu zaczął „rządzić” w Ruchu Kukiza i zdecydował za samego lidera, że podczas konwencji Ruchu w lubińskiej hali zostanie ujawniony program i nazwa Ruchu oraz że Paweł Kukiz ma dla wyborców „niespodziankę”.
I to był strzał w drugą stopę, gdyż Kukiz już nie wytrzymał. Chyba zrozumiał, że jest manipulowany i ma występować jako twarz kampanii napędzająca głosy kandydatom Raczyńskiego. I po prostu odciął się od lubińskiego władyki, mówiąc, że nie jest jego znajomym i dobrym współpracownikiem, że widział go kilka razy w życiu i żeby niespodzianki zachował dla własnych ludzi.
W Lubinie zawrzało. Najpierw udawano, że nic się nie stało, że to chwilowe zawirowania. Odbyła się zapowiadana konwencja, podczas której zaprezentowano pełnomocników referendalnych. Wśród nich zabrakło ludzi Raczyńskiego, a on sam na konwencji się nie pojawił. I to już był jasny sygnał, że cały lubiński sztab został „odstrzelony”. I tutaj już na niedawnych współpracowników Kukiza padł blady strach. Rozdzielone stanowiska odpłynęły w siną dal, a i przejęcie władzy w kraju wydawało się już mniej prawdopodobne. Próbowali jeszcze walczyć. Dawali Kukizowi „ostatnią szansę na powrót”, straszyli Kukiza tym, że nie ma struktur i nie będzie w stanie zebrać bez nich podpisów pod listami wyborczymi, wysyłali listy otwarte, itp. Kukiz pozostał niewzruszony, mało tego, przeprowadził dalsze czystki w swoim otoczeniu.
Powstały dwa komitety wyborcze: Kukiz’15 i JOW Bezpartyjni. Oba komitety jako naczelny cel uznawały zmianę ordynacji wyborczej. O innych założeniach programowych nadal nie było mowy. Oba ugrupowania zapowiadały wystartowanie w całym kraju i przystąpiły do zbierania podpisów. Bez wielkich słów Kukiz zebrał podpisy w 21 okręgach i właściwie jako pierwszy zarejestrował listy swoich kandydatów w całym kraju. Bezpartyjni, jeszcze na dwa dni przed ostatecznym terminem składania list z podpisami, rozpaczliwie apelowali w Internecie do swoich zwolenników o dostarczanie list z podpisami. Termin minął i bomba wybuchła: Bezpartyjni nie zdołali zarejestrować list w całym kraju.
Próbowali tłumaczyć, że mieli podpisane listy w 15 okręgach, że w ostatnim dniu mogli jeszcze zebrać podpisy w kolejnych pięciu okręgach. 20 okręgów nie uprawnia jednak do rejestracji list w całym kraju. Jak się potem okazało udało im się zarejestrować zaledwie dziesięć list. To ostatecznie zdecydowało o braku jakichkolwiek szans do przekroczenia wymaganego progu 5%. Każdy pieniądz wydany na kampanię wyborczą będzie wyrzucony w błoto, a głos oddany na listy Bezpartyjnych będzie głosem straconym. To była już wielka porażka: okazało się, że nie istnieje żadna sprawna struktura Bezpartyjnych, mało tego: Kukiz zdeklasował ich jeszcze przed wyborami.
Ta porażka okazała się jeszcze większa: w okręgu legnicko-jeleniogórskim kandydaci Bezpartyjnych nie wystartują w wyborach. Lista zarejestrowana w mateczniku Bezpartyjnych została wykreślona przez PKW gdyż wycofała się z niej większość kandydatów i zabrakło minimalnej, wymaganej ilości. Ten fakt ucieczki „swoich” z listy jest dużo mówiący. Wygląda na to, że ludzie zostali na nią „wzięci z łapanki” i wykorzystali pierwszą nadarzającą się okazję żeby z niej uciec.
Tym samym Bezpartyjni mają w kraju zarejestrowane listy w zaledwie dziewięciu okręgach. Udało im się wprowadzić także… sześciu kandydatów w wyborach do Senatu. Góra urodziła mysz. Raczyński udaje, że się nie przejmuje, że nic się nie stało. Kpi z Kukiza mówiąc, że fajnie jest występować na scenie. Zapowiada walkę w następnych wyborach próbując deprecjonować obecne („one i tak nic nie zmienią”). Tymczasem przestrzelił sobie z niebywałą precyzją własne stopy i wszystko wskazuje, że już nie będzie w stanie na nich mocno stanąć.
Marzenie o wicepremierostwie, spółkach KGHM i władzy prysnęło jak bańka mydlana. Jak potoczy się dalsza kariera domorosłych polityków pokaże przyszłość.