Z ligowych boisk na muzyczną scenę: raper Antony Esca
REGION. Kiedy zupełnie przypadkiem odsłuchałem wydany kilka dni temu utwór pod tytułem „Pierwszy Taniec”, nie spodziewałem się, że historia jego autora jest tak interesująca. Dziewiętnastolatek z Dzierżoniowa w ubiegłym roku był motorem napędowym juniorów Chrobrego Głogów, dostawał szansę w czwartoligowych rezerwach, a starania o błyskotliwego skrzydłowego czyniła Miedź Legnica. Nasz rozmówca, skrywający się pod pseudonimem Antony Esca zupełnie świadomie wybrał inną drogę, bo jak sam twierdzi, występy na scenie kręcą go zdecydowanie bardziej od popisów na zielonej murawie. Uważa, że nie wszedł jeszcze na poziom pretendujący do nazywania go artystą, więc woli określenie wykonawca, zagrał przed Ronniem Ferrari i jak sam przyznaje, nadal szuka swojego stylu.
Skromny, tajemniczy i wyjątkowo dojrzały jak na swój wiek raper, o wybranej drodze oraz marzeniach rozmawiał z Dawidem Graczykiem.

Dobrze się kamuflujesz. Ciężko znaleźć Twoje prawdziwe dane.
- Z samym pseudonimem artystycznym bardzo się utożsamiam, bo pierwszy człon, czyli Antony, to po prostu zangielszczenie polskiego Antoniego, mojego drugiego imienia i imienia mojego świętej pamięci dziadka. Z Antonim jestem więc związany emocjonalnie, dlatego postanowiłem wykorzystać to imię jako część mojego wizerunku scenicznego. Natomiast Esca to nic innego, jak moje inicjały wyrażone w postaci słowa i podobnie jak pierwszy człon – zangielszczone. (S.K – przyp. red.)
Na jednym z portali przeczytałem, że po maturze planujesz wydać album studyjny. Singiel „Pierwszy Taniec” to zapowiedź czegoś większego?
- Nie, nie, też widziałem tą informację i chciałbym ją zdementować, gdyż została opublikowana bez konsultacji ze mną. Śmialiśmy się ze znajomymi, że portal, który to napisał, wie więcej ode mnie. Odkąd zacząłem tworzyć, zawsze podchodziłem do sprawy albumu z jasno określonym celem. Najpierw sukces i większy rozgłos dzięki singlowi, a dopiero później płyta.
Więc jeśli nie album, to jakie masz pomaturalne plany?
- Kilka dni temu miejsce miała premiera jednego numeru, w najbliższym czasie światło dzienne ujrzy kolejny, więc wszystko dopiero nabiera rozpędu. Życie prywatne poświęcam studiom oraz pracy, a „po godzinach” nagrywam utwory i czekam, aż któryś odbije się w muzycznym świecie większym echem. Najbliższy numer zostanie wydany za niespełna dwa tygodnie, dokładnie w piątek, 13 listopada.
Twoje dotychczasowe produkcje nie mają zbyt wielu odsłon, jednak z reguły są bardzo chwalone, a portal radia Eska nazwał Cię nawet nadzieją polskiego rapu. To takie namaszczenie przed rozpoczęciem prawdziwej kariery czy muzyka jest tylko dodatkową zajawką?
- Przede wszystkim chciałbym odciąć się od tego typu określeń, bo nie chciałbym być nazywany nadzieją polskiego rapu. Robię swoją muzykę, chcę by była unikatowa, ale nie jestem jedyną osobą, która potrafi tworzyć podobne numery i ten nagłówek był w moim odczuciu nieco na wyrost. A wracając do pytania, muzyka to coś, czym się jaram. Coś, co sprawia dużo radości. Po stworzeniu jakiegoś kawałka stwierdzam czasami, że jestem mega zadowolony z tego projektu i mogę go mieć tylko dla siebie, ale nie ukrywam też swoich ambicji. Wypuszczając single, chcę by któryś numer był słuchany w całym kraju, a nie tylko w mojej najbliższej okolicy.
Część Twoich piosenek charakteryzuje klubowy styl, momentami przypominający Ronniego Ferrari. Zasługa wspólnego menedżera czy czysty przypadek?
- Prawdę mówiąc, nie określiłbym swojego stylu jako klubowy, ponieważ uważam, że nie posiadam jeszcze własnego stylu, co pokazuje ostatni numer, wydany w zupełnie odmiennym klimacie. Tu jest spokojnie, z podśpiewywaną opowieścią pewnej historii. Generalnie staram się robić rzeczy pełne kontrastu, by każdy słuchacz znalazł coś dla siebie. Aktualnie na moim koncie w serwisie YouTube można odtworzyć dwanaście numerów, a czysto klubowe bity można znaleźć w czterech. Oczywiście jestem takimi brzmieniami zainteresowany i zapewne niejednokrotnie do nich wrócę, jednak nie mogę powiedzieć, że to jest mój styl, którego będę się sztywno trzymał i w jakim będę tworzył.
Z Ronniem miałeś już styczność podczas jednego z koncertów. Jest szansa, że w przyszłości nagracie wspólny numer?
- Miałem przyjemność być jego suportem, zamienić z nim kilka słów, ale na tą chwilę nie ma tematu wspólnych nagrań. Wszystko zależy od tego, czy uda mi się wejść na wyższy poziom, ponieważ obecnie różnica w ilości wyświetleń jest kolosalna i taki projekt nie miałby dla niego większego sensu. Nie ukrywam, że gdybym wskoczył na pułap uprawniający mnie do składania propozycji takim artystom jak Ronnie, to oczywiście byłbym otwarty na podobne projekty, a wspólny menadżer jest w tej sytuacji sporym handicapem.
Teraz, z oczywistych względów, nie masz możliwości koncertowania, ale ze sceną zdążyłeś się już zaznajomić?
- Zdarzały się większe koncerty, a moja największa publika liczyła ponad cztery tysiące osób, podczas występu w gdyńskiej Arenie. Super sprawa, bo wyjście na scenę przy takiej ilości ludzi, to niesamowite doświadczenie, ale i nauka, ponieważ każdy kolejny koncert pozwala na większe obycie ze sceną i publicznością.
Myślisz, że pełna hala na koncercie byłaby bardziej stresująca niż pełny stadion na meczu piłkarskim?
- Wszystko zależy od charakteru, ale według mnie koncert przynosi większą tremę. Na boisko wychodzi 22 facetów i oczy widowni są skierowane na nich wszystkich, co obniża poziom presji. Podczas występu, na scenie pojawiam się sam lub z DJ-em i wtedy cały wzrok kierowany jest na mnie, a to musi prowadzić do silniejszego bicia serca. Choć nie zagrałem wielu koncertów, wydaje mi się, że opanowałem stres, który teraz mnie dodatkowo nakręca, zamiast w jakiś sposób krępować.
Do niedawna dobrze radziłeś sobie w futbolu, a mimo to podjąłeś niepopularną decyzję i poszedłeś w muzykę. Kiedy uznałeś, że rap zajmuje miejsce piłki nożnej?
- Wiele osób mnie o to pyta i mam na tą okazję obrazowe porównanie. Niezależnie czy jest się piosenkarzem, piłkarzem czy kimś innym, zawsze należy sobie zawieszać poprzeczkę bardzo wysoko. Jak ktoś gra w piłkę, to marzy by w przyszłości cały stadion skandował jego nazwisko po strzelonych golach, natomiast wokalista liczy na pełne hale i żywiołowo reagującą publiczność, która śpiewa razem z nim. Kiedy wyszedłem w styczniu na debiutancki koncert, pomyślałem o tej wypełnionej po brzegi hali i poczułem, że to uczucie chciałbym poznać zdecydowanie bardziej niż pełen stadion, będący przecież moim marzeniem przez wiele lat. Po pierwszym wyjściu na scenę wiedziałem już, w którym kierunku chciałbym się rozwijać.
Na pewno dużo łatwiej zrezygnować z piłki nożnej, jeśli kopiesz bez większych osiągnięć na poziomie, powiedzmy, A-klasy. Ty jednak byłeś wyróżniającym się zawodnikiem w Chrobrym, a dodatkowo chciała Cię sprowadzić Miedź Legnica, więc ciągle krążyłeś po orbicie tego poważnego futbolu.
- Tak, tylko to nadal był wiek juniorski. W Legnicy jest masa utalentowanych chłopaków i nikt nie może z pełnym przekonaniem powiedzieć, co by było gdybym zasilił Miedź? Na pewno czekałaby mnie bardzo długa droga do piłki seniorskiej, ale trudno powiedzieć czy bym się przebił. Dziesięć lat treningów zaczynało przynosić efekty, jednak już wtedy czułem, że zdecydowanie bardziej podoba mi się to, co można robić będąc wykonawcą aniżeli sportowcem. Na moją decyzję wpłynęło wiele czynników i z perspektywy czasu uważam, że była bardzo dobra.
Nie myślałeś o łączeniu pasji do muzyki i piłki nożnej?
- Na pewno nie byłoby to trudnym zadaniem, bo ani muzyka ani piłka nożna nie zajmują całych dni. Jeśli ktoś jest ambitny i chciałby łączyć obie pasje, to byłby w stanie to robić. Ja postawiłem na myślenie troszkę bardziej przyszłościowe, ponieważ rozpocząłem studia, podjąłem pracę, a cztery składowe mogłyby wymagać zbyt dużo czasu. Nigdy nie chciałem odstawiać edukacji na boczny tor, więc to był priorytet, który sam sobie postawiłem, praca została priorytetem, który postawiło życie, a z dwóch pasji chciałem wybrać jedną i się jej poświęcić. Jak widać, postawiłem na muzykę.
Podobną drogę do Ciebie przed laty obrał B.R.O, ostatnio głośno było o Tymoteuszu Puchaczu z Lecha Poznań, który nagrał kawałek, więc te światy futbolu i rapu nieustannie się przecinają. Śledzisz jakoś szczególnie poczynania osób łączących Twoje dwie pasje?
- Akurat jeśli idzie o B.R.O, to jego poczynania śledzę bardzo skrupulatnie. Jednym z powodów jest osoba Macieja Szulce, który jest menedżerem Ronniego, moim, ale i właśnie Jakuba. Miałem przyjemność zagrać przed nim trzy lub cztery suporty, poznaliśmy się od strony prywatnej, więc mogę powiedzieć, że z jego twórczością jestem na bieżąco. Co ciekawe, B.R.O łączył muzykę z futbolem bardzo długo i zrezygnował z piłki dopiero jak rap zaczął mu przynosić poważniejsze zyski. W moim odczuciu jest to artysta spełniony, gdyż komponuje swoje numery, sam robi instrumental, pisze teksty, a później je śpiewa, więc zasługuje na wielkie uznanie.
Jako, że ten szalony rok dobiega końca, nie mogę nie zapytać o plany i marzenia na przyszły, 2021.
Racja, ten rok zdecydowanie do typowych nie należał, ale niezależnie od tego, planuję zakończyć go kilkoma ciekawymi utworami. Natomiast jeśli mowa o planach na 2021, to powiedzieć mogę tyle, że mam w głowie pomysł na większy projekt, obejmujący sporą ilość powiązanych ze sobą singli. Dodatkowo zdradzę, że jeden z klubowych numerów, zatytułowany „Wizja”, prawdopodobnie doczeka się odnowienia i ulepszenia. Tak prezentuje się część moich najbliższych kroków.
Dziękuję za rozmowę.