Tercet staje do boju. Dla kogo fotel prezydenta?
GŁOGÓW. Rokaszewicz, Zubowski, Majewski. W takiej kolejności zgłaszali swoją chęć startu kandydaci na prezydenta Głogowa. Premier podał datę wyborów samorządowych na 21 października i to oznacza, że skończył się w miastach i gminach czas podchodów. W mieście nad Odrą oznacza to, że znów dojdzie do pojedynku pomiędzy Rafaelem Rokaszewiczem i Janem Zubowskim. Ten drugi, kandydat PiS rządził miastem przez dwie kadencje. W drugiej, jako pierwszy w czasach wyborów bezpośrednich w Głogowie dał radę wygrać w pierwszej turze. Trzeciej szansy pozbawił go właśnie Rafael Rokaszewicz. Było to wtedy wielkie pospolite ruszenie wszystkich sił antypisowskich w Głogowie. Wybrano ze swego grona kandydata o największym potencjale, a silna lokalnie PO za rezygnację z wystawienia własnego lidera otrzymała obietnicę władzy w powiecie. Można by rzec, że Głogów pod tym względem o jedną kadencję wyprzedził kraj.
Walka była niezwykle zacięta, potrzebna była druga tura, a w niej zwycięstwo niewiele ponad tysiącem głosów, czyli niespełna trzema procentami. Młody prezydent o SLD – owskich korzeniach szybko został ukarany za swoje swawole, gdzie większość w radzie należąca do Jana Zubowskiego (paradoksalnie pierwszy raz miał tak dobry wynik do rady) przyznała mu jedną z najniższych pensji. Wygłodniała po latach stanowisk opozycja opanowała wszystkie kluczowe stanowiska w miejskich spółkach i podmiotach. Zadowolony został każdy z koalicjantów. Nawet tych najmniejszych.
Jak się szybko okazało kilka miesięcy później po wyborach parlamentarnych wygranych przez PiS, czołowe postacie tej partii w Głogowie zostały dobrze, a nawet bardzo dobrze „zagospodarowane” w KGHM S.A i na obrzeżach. Można być pewnym, że ich zarobki znacznie przewyższające to co mieli w samorządzie zostaną skrzętnie wykorzystane w kampanii wyborczej przez rywali. Zresztą spotkało się to też z dużym niesmakiem części własnego elektoratu.
No i trzeci kto wie, czy nie kluczowy element, który mocno może wpłynąć na to kto zostanie w Głogowie VIP –em nr 1 to… zmiany w ordynacji oraz walka polityczna PO i Nowoczesnej z PiS o Polskę samorządową. Dlaczego?
Bo w przypadku głogowskim oznacza to fakt zerwania koalicji pomiędzy PO (Nowoczesnej jeszcze nie było) i szeroko rozumianą lewicą. Owszem można nazwać to nawet tylko pewną formalnością, bo współpraca dalej trwa, ale z punktu widzenia tzw. zwykłego wyborcy wygląda to już zupełnie inaczej. Prawidła politologiczne wskazują jednoznacznie, że każda partia czy grupa startująca do samorządu uzyskuje więcej mandatów radnych na dowolnym szczeblu – wójta, burmistrza, prezydenta – jeżeli ma kandydata na tę funkcję. Kolejna prawidłowość mówi, że nigdy nie występuje jednoznaczne i stuprocentowe przeniesienie głosów w drugiej turze z kandydata przegranego na kolejnego nawet jeśli jest on ze zbliżonej formacji i nawet jeśli o to poprosi przegrany kandydat. Niektórzy tak się utożsamiają z kandydatem, że nie chcą wesprzeć innego lub zwyczajnie nie idą na drugą turę. Takie są wyniki badań i trudno z tym polemizować. Co to może oznaczać? Punkt dla Jana Zubowskiego, który przegrał z niewiarygodnie skonsolidowaną opozycją. Trzeci kandydat – Sławomir Majewski wydaje się dość mocny – w Głogowie powinien mieć tyle głosów, że potrzebna będzie druga tura. To jest możliwe tylko jednak wtedy, kiedy on i Rokaszewicz „ukradną” choćby część z twardego elektoratu Zubowskiego. Inaczej będą rywalizować o ten sam kawałek tortu. Jeden z nich, bardziej chyba Rokaszewicz, będzie miał w związku z tym aby przekonać wyborców Majewskiego, aby chcieli poprzeć go w drugiej turze, grając na antypisowskiej nucie.
Jest jednak i punkt dla Rokaszewicza. Niezwykle rzadko zdarza się aby przegrany kandydat, mimo nawet dwóch całkiem udanych kadencji jak np. u Zubowskiego otrzymał promocję po kilku latach. Tak naprawdę jedyną przesłanką powodzenia takiej operacji są bardzo złe rządy następcy i to jeszcze nie wszystko, bo także udowodnienie przez kontrkandydata, że tak rzeczywiście było. Wiadomo, że twardego elektoratu Zubowski nie musi specjalni przekonywać, ale z tym pozostałym pójdzie mu znacznie gorzej. Rokaszewicz nie zanotował żadnej spektakularnej wpadki czy afery. Jak zawsze dyskusyjne jest co zrobił dobrze, co mógł zrobić lepiej, ale to już nie jest ten kaliber, który wstrząsnąłby elektoratem. No i jeszcze wspomniane synekury liderów PiS, kładące się cieniem wobec zarobków prezydenta. Umiejętnie wykazana obłuda może dodać kilka bezcennych punktów.
No i jeszcze ten trzeci. Punkt czy pół punktu? Raczej pół. Na tak, za alternatywę, za pewną osobistą wyrazistość - są tacy, na których to dobrze wpływa, za emocjonalność i określoną empatię i chyba – tu zaskoczenie – za swoisty populizm, chyba jako osobistą cechę kandydata. Minus był już na starcie, gdy on jako wieloletni dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy, mówi o walce z bezrobociem. Zostało to ewidentnie odczytane inaczej niż się tego spodziewał. Nie zobaczono w nim fachowca, ale kogoś kto sobie z problemem nie poradził. To, że fakty są jeszcze całkiem inne nie ma znaczenia.
Odruchy, które funkcjonują w czasie wyborów występują na innych zasadach.
Pozostaje jeszcze pytanie czy zgodnie z niepisaną tradycją głogowskich wyborców czy pojawi się jeszcze jeden, czwarty kandydat lub kandydatka spoza politycznych układów. Próbowali już przedsiębiorcy, społecznicy. Zawsze z marnym skutkiem. Chyba tym razem nikt już nie będzie wydawał pieniędzy na walkę z medialnymi nazwiskami. Mamy zatem trzech kandydatów. Trzech tenorów? Byłoby dobrze gdyby wznieśli się na taki poziom. Wszystko dopiero się rozkręca, jeszcze przed nami faza obietnic, oceny możliwości realizacji obietnic i prezentacji kandydatów na radnych. To też ważne czynniki decydujące o poparciu, choć trzeba założyć, że 70 procent z tych, którzy pójdą do wyborów już mają swojego kandydata i nic ich nie odwiedzie od zmiany zdania. Bitwa stoczy się o resztę. Decydującą.