Pies uratował... lisa
JAWOR. Choć wcale ta historia wcale nie była od początku taka oczywista. Wszyscy byli przekonani, że maleństwo, które w Starych Rochowicach wyłowiła z wody 7-letnia suczka Nika i przyniosła swojej pani to piesek. Dopiero po kilku dniach okazało się, że pies uratował... lisa.
- Pracowałam w ogrodzie i w pewnym momencie mój pies zniknął mi z pola widzenia. Po 20. minutach Nika wróciła z malutkim pieskiem w pyszczku, którego położyła mi przy nogach. Spanikowałam, złapałam małego i przytuliłam do siebie - relacjonuje pani Bogusława, właścicielka 7-letniej Niki.
- Maluszek, mniejszy niż dłoń, był mocno wyziębiony, leżał przecież w rzece - stamtąd przyniosła go Nika. Potem, w koszyku i z termoforem zawieźliśmy pieska do weterynarza - dodaje synowa pani Angelika Kałamarz.
Maleństwo wymagało specjalistycznej opieki. Trafiło więc pod skrzydła jednej z wolontariuszek jaworskiego TOZ-u. Nowa opiekunka, po kilku dniach i nieprzespanych nocach (co dwie godziny maleństwo trzeba karmić i masować mu brzuszek) ma już pewność, że uratowane zwierzę to - owszem - szczenię, ale... lisa, a nie psa.
- W końcu wyszło na jaw, że jest to lis. Z dnia na dzień się zmienia i pokazał nam już swój lisi nosek. Miał większego farta niż można sobie wyobrazić: zaraz po porodzie przeżył kąpiel w zimnej rzece, potem jeszcze psie zęby, do tego głód i wychłodzenie... Naprawdę trzeba mieć fuksa, żeby sobie z tym poradzić, dlatego ma adekwatne imię: Farcik - mówi z uśmiechem Anna Sikorska, wolontariuszka TOZ Jawor.
Mały lisek, pod dobrą opieką, rośnie jak na drożdżach. Niestety, nawet najlepiej wykarmiony, nie będzie już mógł wrócić na łono natury. Nie poradziłby sobie. Jest już skazany na opiekę człowieka, ale tę ma już zagwarantowaną.