Leszek Kardasz: Chcę dać mieszkańcom całego siebie
GMINA ZŁOTORYJA. Leszek Kardasz jest jednym z pięciu kandydatów na wójta gminy Złotoryja. Wyróżnia go jednak sporo od swoich konkurentów, o czym można przeczytać w wywiadzie, który przeprowadził Dawid Sołtys.
Jest Pan jednym z pięciu kandydatów na wójta gminy Złotoryja. Co Pana wyróżnia, że wyborcy powinni postawić krzyżyk przy pańskim nazwisku?
- Mnie wyróżnia wszystko w stosunku do tych czterech kandydatów. Ta cała czwórka nie dorównuje mojemu potencjałowi nawet w 50 proc., zarówno teoretycznemu, merytorycznemu, jak i praktycznemu. Dlatego, że Leszek Kardasz od 37 lat przygotowuje się do roli wójta. W 1981 roku jako młody chłopak pozwoliłem się wybrać mieszkańcom wsi Gierałtowiec na sołtysa. Pokazałem im, jak może wyglądać praca sołtysa-społecznika, który pomaga i dzieciom i ludziom starszym, czyli tym najbardziej wrażliwym. Ja dziś jestem przygotowany nie tylko do roli wójta, to jest jakaś odskocznia. Czy wygram na wójta, czy nie, to i tak wygram, bo ruszam w szeroką politykę. Jestem dziś przygotowany do roli prezydenta kraju, premiera, a do roli ministra to na pewno. Idę wysoko, rozszerzająco. Wszędzie gdzie jestem, to pokazuję swoją mądrość. Tak, jestem człowiekiem ekspresyjnym i wielu ludziom się to nie podoba, natomiast muszę to pokazywać, bo to jest mój charakter. Jestem szczery do bólu. Z pasją chcę wejść do Urzędu Gminy i chcę dać dobrego gospodarza. Pozostali kandydaci robią skok na pensję wójta, żeby zasilić swój budżet domowy. Ja natomiast swoją wiedzą, doświadczeniem, chcę zasilić budżet gminy. Chcę dać mieszkańcom całego siebie, bo oni mnie znają i wiedzą, że jak Leszek Kardasz angażuje się w coś, to do końca, całym sercem.
Skoro inni kandydaci mieliby zrobić skok na pensję wójta, to czy Pan zrezygnowałby z wynagrodzenia?
- Jestem skłonny do rezygnacji, jeśli prawo będzie na to pozwalało. Jestem Donaldem Trumpem na swoim gospodarstwie, lokalnym Trumpem, który wchodzi z sukcesem. Moi rodzice w roku 1990 przekazali mi 18 hektarów ziemi. Przez 28 lat ciułania, kupowania ziemi od sąsiadów, dziesięciokrotnie zwiększyłem areał swojego gospodarstwa. To o czymś mówi. Jestem przygotowany urzędowo i intelektualnie do uprawy 500 hektarów. Tylko, że ich nie mam, dlatego że państwo polskie ma chorą politykę rolną, a właściwie jej nie ma, bo oddaje wszystkie ziemie wolne dla latyfundystów, czyli dzierżawców, których jest kilkuset w skali kraju i mają ponad 6 milionów hektarów.
Można rzecz, że zawodowo jest Pan człowiekiem sukcesu.
- Dokładnie. Jestem niezależny i nikt mnie nie może kupić. Jestem znany z tego, że mam swoje zdanie. Jestem wolnym człowiekiem i jedynym moim panem jest Pan Bóg. Tylko jego słucham.
Przez to ma Pan też wielu wrogów...
- Ależ oczywiście. Posłużę się cytatem, że "miarą twojej wielkości jest liczba twoich wrogów". Drugą zasadą, której się trzymam, jest ta, że nie jestem pokornym człowiekiem. Niektórzy ludzie robią mi zły PR. Tylko wrogowie, albo ci którzy mnie nie znają, faktycznie, z autopsji, mogą mówić takie złe rzeczy. Mogę każdą rzecz, każdy paszkwil odeprzeć. Ludzie, którzy mnie poznają osobiście mówią później, "Leszek, przecież ty taki nie jesteś, jak o Tobie mówią". To pewne, ale nie pozbędę się swojego charakteru dla koniunktury, że ktoś mnie polubi czy wybierze. Mogą mnie nie wybrać na wójta a i tak wygram, bo ruszam w kraj i zakładam partię polityczną. Kilkanaście lat temu, jak skończyłem prawo, to napisałem statut partii, dedykując to swojemu tacie i stryjom, którzy włącznie ze mną pracowali w PGR-ze. Skrótem tej partii będzie właśnie PGR, a rozwinięcie tego skrótu jest Partia Gospodarstw Rodzinnych. Chcę dotrzeć do ludzi w całej Polsce, również do miast. Wszyscy kiedyś byliśmy ze wsi.
Jest pan doświadczonym samorządowcem. Zaczynał pan jako sołtys, potem był pan radnym gminnym, wojewódzkim. Jakie były początki?
- W 1992 roku to ja z siedmioma kolegami doprowadziliśmy do odłączenia gminy miejskiej od gminy wiejskiej Złotoryja. To było moje dziecko i z tym pomysłem wchodziłem do Rady Gminy w 1990 roku. Wcześniej jako sołtys przygotowywałem się do roli wójta i radnego i ja jako jedyny sołtys w gminie, chodziłem na każdą sesję i zabierałem głos. Dziś mój kolega Robert Pawłowski wraz z koniem trojańskim Pawłem Choczajem i dotychczasową wójt Marią Leśną zawarli nieformalny deal, że po wygranych wyborach na wójta przez Choczaja, będą na nowo pracować nad połączeniem organizmów gminy miejskiej i wiejskiej. To się nie może nigdy stać, bo to by było zabójstwo dla wsi, gdzie 77 proc. to rolnictwo. Nie dopuszczę do tego, dam z siebie wszystko. Startuję w wyborach na wójta od 16 lat i moje ulotki są ciągle aktualne. Jestem wizjonerem, bo już w 2002 roku w konkluzji jednej z ulotek zawarłem, żeby nie wybierać bezpośrednio tylko prezydentów, burmistrzów, wójtów, ale też sędziów i prokuratorów.
Jakie ma Pan priorytety w swoim programie wyborczym?
- Moim klu programu jest rodzina i wokół niej jest stworzonych wiele punktów. Jednym z nich jest "Żłobki i przedszkola dla wszystkich dzieci". Mam czworo wnucząt i wiem jakie to jest obciążenie dla rodziców. Dziś w gminie są przedszkola, ale nie ma żłobków, które powinny znajdować się w tych samych budynkach co przedszkola. Nie boję się też budowy żłobka. Przy tym punkcie należy też powiedzieć o szkole, którą obserwują od momentu, kiedy sam do niej chodziłem. Do dziś w szkole w Gierałtowcu nic się nie zmieniło. Ona zawsze była dla prymusów, czy dla trzech-czterech osób, a reszta była tylko tłem. Ja chcę dać szansę każdemu, także temu, który się jąka. W tym przypadku najważniejsze będzie stworzenie klas, w których uczyć się będzie maksymalnie 20 osób. Wtedy nie będzie outsiderów. Należy zastosować zasadę panującą w górach, która jest prosta "równamy do najsłabszego". Dostosowujemy marszrutę do najsłabszego ogniwa w drużynie.
Kolejny punkt programu, to budowa centrum sportowego. Myślę, że dobrze by było aby powstało ono w Gierałtowcu, ale że jestem zwolennikiem systemu szwajcarskiego i referendum, to zapytałbym o to mieszkańców. Nie żałowałbym pieniędzy na referenda. Odwołałbym się do mądrości ludzi. O wszystkie strategiczne rzeczy, jak biogazownia, spalarnia czy oczyszczalnia ścieków pytałbym się ludzi w referendum, zgodnie z zasadą "nic o nas bez z nas", bo teraz w Polsce, w samorządzie jest "wszystko o nas bez nas". Jako wójt, po godzinach pracy, będą spotykał się z mieszkańcami wsi, w świetlicach. Uważam, że bez informacji król jest nagi, dlatego chciałbym informacji zwrotnej od mieszkańców wsi, czego chcą, co ich trapi. To byłyby takie spotkania referendalne.
Kolejny punkt to ścieżki i chodniki w każdej miejscowości. Teraz gmina rozwija się tylko w pewnej części, tam np. gdzie mieszka pani wójt. Dlatego chciałbym zrównoważonego rozwoju gminy, bo część miejscowości jest zaniedbana. Trzeba kompleksowo dbać o całą gminę.
Kolejnym moim celem jest uwypuklenie artykułu 23 Konstytucji, który mówi, że podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne. Dlatego ziemia powinna iść dla gospodarstw rodzinnych i być wyłączona od dzierżawców.
Ten ostatni punkt to "każda złotówka z budżetu poparta drugą złotówką ze środków zewnętrznych". Dam siebie 24 godziny na dobę a żeby te złotówki ściągać do gminy. Nie robię skoku na kasę. Jestem skłonny zrezygnować z pensji wójta po to, żeby ludzie mieli pieniądze na rozwój swoich podstawowych komórek, czyli rodzin. Wartością ponadczasową są dzieci i wnuki, bo to oni po nas pozostają. Chcę żeby to one miały możliwość rozwoju,
Jest jeszcze w moim programie rodzinnym "5000+ dla seniora". To byłoby 5000 zł rocznie dla seniora, który ukończył 75 lat. Wypłacalibyśmy ten dodatek raz w roku. Z ewidencji ludności gminy wynika, że takich osób jest 241. Im nie można żałować tych pieniędzy. To raptem 1,205 mln zł rocznie. Nie robię tego dla splendoru. Zawsze lubię stawać po tej słabszej stronie społeczeństwa.
Skąd Pan weźmie na to wszystko czas? Chce Pan być wójtem, założyć partię polityczną a jest jeszcze własne gospodarstwo.
- Działam w kilku płaszczyznach, politycznej, związkowej i organizuję protesty rolników. Uważam, że związek musi być organizacją roszczeniową. Nie możemy być przyjaciółmi partii politycznych, nawet jeśli byśmy kochali Jarosława. Nie może być parasola ochronnego. Wygospodaruję czas na to wszystko, również jak będę wójtem. Mam współpracowników. Nie muszę być wszędzie, bo nie ma ludzi niezastąpionych. Ja mam być mózgiem projektu, natomiast wykonawców już mam.
Jak oceniłby Pan pomysł jednego z pańskich kontrkandydatów – Jarosława Szapowała, który obiecuje wybudowanie Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu?
- Jestem przeciwnikiem. Jest to przerost formy nad treścią. Jarek nie rozumie środowiska wiejskiego, tego co gmina ma dać społeczeństwu. To jest gmina rolniczo-przemysłowa, w której budują się przyjezdni z miast. On siebie widzi tylko jako konferansjera i takiego szefa zabawy, spotkań artystycznych i kultury. Kulturę możemy tworzyć sami, choćby jeżdżąc raz w miesiącu do teatru. GOKiS tego nie da. Moi koledzy biorą udział w zespołach ludowych i robią to z pasji, bo lubią śpiewać, tańczyć, bawić się. Im nie potrzeba do tego GOKiS-u.
Jakie jest Pana hasło wyborcze?
- Razem wygramy, każdy z osobna przegra.
Dziękuję za rozmowę.