Zapłacą więcej za śmieci
ZŁOTORYJA. Nie da się dłużej uniknąć podwyżki opłat za odpady – twierdzi Urząd Miejski w Złotoryi. Winni są temu w dużej mierze mieszkańcy, którzy niechętnie segregują swoje śmieci. A rezerwa jest spora, bo ogromna większość tego, co trafia do pojemników ze śmieciami zmieszanymi, nadaje się do ponownego wykorzystania. Nieposegregowane szkło, plastik czy papier windują koszty gospodarki odpadami.
Miasto jest na minusie jeśli chodzi o śmieci – wydatki związane z gospodarowaniem odpadami nie bilansują się z opłatami od mieszkańców. W zeszłym roku do budżetu miejskiego wpłynęło 2 789 877 zł. W tym samym czasie koszty odbioru, przetwarzania i składowania śmieci wyniosły 2 990 315 zł. Brakowało więc ponad 200 tys. zł, które trzeba było dołożyć z innych źródeł. Tymczasem główne założenie utworzonego 5 lat temu systemu odbierania i zagospodarowywania odpadów było takie, że opłaty dla mieszkańców będą tak skalkulowane, by pokrywały wszystkie wydatki.
Skąd ta dziura? Po pierwsze, koszty gospodarki odpadami cały czas rosną, a opłata dla mieszkańców nie zmieniła się od 2013 r. Po drugie – nie wszyscy za śmieci płacą: albo w deklaracji podają mniejszą liczbę osób niż zamieszkuje w gospodarstwie, albo wcale nie składają deklaracji. I po trzecie wreszcie – w całej masie śmieci produkowanych przez Złotoryję jest coraz mniej tych posegregowanych, jak papier, plastik czy szkło, które można sprzedać. Złotoryjanie wrzucają do śmieci zmieszanych surowce wtórne, na których miasto mogłoby zarobić – gdyby były posegregowane. A tak płaci za ich odbiór i traci.
- Około 80-90 proc. odpadów, które w tej chwili wrzucamy do pojemników na odpady komunalne zmieszane, to odpady surowcowe, podlegające recyklingowi, nadające się do segregacji – uważa burmistrz Robert Pawłowski.
Co się odwlecze…
Zasada jest prosta: im więcej odpadów nieposegregowanych, tym większy koszt dla miasta. Frakcje posegregowane, czyli np. szkło, plastik czy papier, można sprzedać do powtórnego wykorzystania. Czyli zarobić. Te, których sprzedać się nie da, idą na wysypisko, ale składowanie ich jest i tak prawie 4 razy tańsze niż odpadów komunalnych zmieszanych (nieposegregowanych). W przypadku tych ostatnich trzeba płacić za ich odbiór i przetwarzanie. I to coraz więcej.
- W tej chwili opłata za składowanie odpadów komunalnych zmieszanych wynosi 324 zł za tonę, ale jeszcze w tym roku prawdopodobnie wzrośnie, bo urząd marszałkowski podwyższa dla przedsiębiorstw zajmujących się odpadami opłatę za ich składowanie, ze 140 zł za tonę do 170. Rosną też ceny energii elektrycznej i najniższe wynagrodzenie pracownika. To wszystko musi się odbić na cenie, jaką zapłacimy na wysypisku – zaznacza Grzegorz Nowodyła, naczelnik Wydziału Gospodarki Odpadami w UM.
Złotoryjski ratusz odsunął podwyżkę w czasie dzięki temu, że w 2017 r. zmieniono obszar i miejsce składowania odpadów z Legnicy na Lubawkę, gdzie jest taniej o ok. 75 zł na tonie. Nie było o to łatwo, ale na przeprowadzce do Sanikomu Złotoryja zaoszczędziła około pół miliona złotych. Gdyby nie ta zmiana, opłaty trzeba byłoby podnieść już 2 lata temu. Koszty gospodarki odpadami w naszym mieście udało się również zmniejszyć dzięki ograniczeniu wwożenia przez mieszkańców okolicznych miejscowości gruzu na teren PSZOK-a przy oczyszczalni ścieków, którego utylizacja obciążała kasę miasta (spadek z 1,7 tys. ton w 2015 do 416 t w 2018).
- Ceny jednak cały czas rosną, wszystko wokół drożeje. Nie da się dłużej unikać podniesienia opłaty dla mieszkańców. To się dzieje zresztą w większości polskich gmin – podkreśla burmistrz Robert Pawłowski.
Jak czytamy w serwisie samorządowym PAP, przez lata mieliśmy do czynienia z zaniżaniem opłat za śmieci. Tak przynajmniej uważają eksperci Forum Gospodarki Odpadami. Ich zdaniem średnia cena w przeliczeniu na mieszkańca powinna wynosić ok. 22 zł miesięcznie (przypomnijmy, że w Złotoryi określona jest ona na poziomie od 16 do 19,20 zł, ale w przypadku gospodarstw wieloosobowych jest ona niższa). Stąd wiele polskich gmin zapowiedziało wysokie, bo nawet 100-procentowe podwyżki comiesięcznych opłat za usuwanie śmieci.
Piszą, że segregują, a nie segregują
Z danych UM wynika wprost, że odpady segreguje za mało mieszkańców Złotoryi. Chodzi o tych, którzy faktycznie to robią, a nie tylko złożyli deklarację o segregacji. Co roku produkujemy w mieszkaniach i firmach od 3 do 6 proc. więcej odpadów nieposegregowanych. W ubiegłym przekroczyliśmy 5 tys. ton. Jednocześnie od 2016 r. RPK zbiera z miasta coraz mniej odpadów posegregowanych. W 2018 r., w porównaniu do 2017, w kolorowych pojemnikach było o 5 proc. mniej papieru i odpadów suchych (plastikowych opakowań), posegregowaliśmy też prawie o połowę mniej opakowań szklanych i tylko 1/3 butelek PET. Wzrosła tylko masa odpadów wielkogabarytowych (mebli, AGD – co specjaliści uważają się za jedną z oznak bogacenia się społeczeństwa). W roku 2016 czy 2017 na jednego złotoryjanina przypadało przeciętnie 30 kg odpadów segregowanych, a w zeszłym – już tylko 20 kg.
Co ciekawe, liczba osób deklarujących segregację wzrosła z 7109 w 2014 r. (56 proc. mieszkańców) do 7512 w 2018 (61,5 proc.). Nie poszedł jednak za tym wzrost masy posegregowanych odpadów. – Czarno na białym widać więc, że część tych mieszkańców, którzy piszą w deklaracjach, że śmieci segregują, po prostu nie robi tego – podkreśla Grzegorz Nowodyła.
To o tyle ważne dane, że jako miasto jesteśmy zobowiązani do odzyskiwania co roku coraz większej ilości surowców wtórnych z odpadów produkowanych przez mieszkańców i złotoryjskie przedsiębiorstwa. W 2014 r. procent odzysku wynosił 14, w 2018 – już 30. Do tej pory Złotoryja uzyskiwała wymagany pułap segregacji. W tym roku z całej masy śmieci musimy już odzyskać 40 proc. surowców wtórnych, a w 2019 – aż 50. Przy tym, na jakim poziomie segregujemy teraz (od 3 lat miasto odzyskuje ok. 30 proc. odpadów), czekają nas poważne problemy ze spełnieniem wskaźników. A to oznacza kary finansowe dla miasta, które odczujemy na naszych portfelach. Kary odbiją się bowiem z pewnością na wysokości opłat.
Jeden z systemów domowej segregacji odpadów– Wydaje się, że brakuje edukacji społeczeństwa w kwestii segregacji. Musimy wrócić do tematu i zacząć intensywnie edukować mieszkańców. Ale żeby to się udało, powinniśmy zaproponować ludziom jakiś gotowy model, pokazać, jak mają sobie zorganizować w domu proces segregacji. Okazuje się bowiem, że to jeden z elementarnych problemów. Takie modułowe rozwiązania, z kilkoma niewielkimi kubełkami na śmieci, z możliwością różnego ułożenia pojemników w zależności od wielkości przestrzeni, są już dostępne na rynku – dodaje burmistrz.
Władze miasta przymierzają się też do większego zróżnicowania opłat pomiędzy odpadami segregowanymi i niesegregowanymi oraz do zwiększenia liczby gniazd z pojemnikami do segregacji, by były one „bliżej” mieszkańców. Ma być jak najwięcej żółtych pojemników na odpady suche. Bo z punktu widzenia segregacji lepiej, żeby mieszkaniec wrzucił szkło czy papier razem z plastikiem, niż do odpadów komunalnych zmieszanych.
Ratusz planuje również wprowadzić kontrole, czy ci mieszkańcy, którzy złożyli deklarację o segregowaniu, rzeczywiście to robią. Są one stosunkowo proste do przeprowadzenia w domkach jednorodzinnych czy przedsiębiorstwach – wystarczy, że pracownicy UM czy RPK zajrzą do pojemników na odpady. Trudniej będzie w przypadku budynków wielorodzinnych. Ale w tym przypadku urzędnicy chcą wykorzystać straż miejską.