Nikt się nie przejmuje szpitalem jak trwa wojna w Radzie Powiatu
ZŁOTORYJA. Szpital się wali, a radni powiatu żrą się między sobą. Narastający w radzie od wielu miesięcy konflikt polityczny na linii PO-PiS podsyciło w ostatnich dniach przejęcie przez starostwo szpitalnej spółki i wybór jej nowego prezesa. Starosta i opozycja oskarżają się wzajemnie o brak współpracy, a problemy szpitala dzielą zamiast łączyć. Nie wróży to dobrze nawet dla najbliższej przyszłości lecznicy przy ul. Hożej. Kuriozalny momentami przebieg miała ostatnia sesja rady powiatu złotoryjskiego, w mediach pojawiły się już nawet stwierdzenia, że skandaliczny. Chodzi przede wszystkim o zablokowanie przez przewodniczącego rady Łukasza Horodyskiego dyskusji dotyczącej szpitala...
Na sesji pojawił się Wiktor Król – ten sam, który na poprzednim posiedzeniu rady powiatu jako społeczny konsultant starosty przepowiadał rychły koniec szpitala, jeśli starostwo natychmiast nie przejmie go w zarząd. Teraz wystąpił już jako nowo powołany prezes spółki Szpital im. Andrzeja Wolańczyka. W porządku obrad znalazło się kilka minut dla Króla, by przedstawił się radnym. Prezes pochwalił się więc swoimi dotychczasowymi osiągnięciami w branży szpitalnej.
- Przez 12 lat zarządzałem szpitalem powiatowym w Kamiennej Górze, który jako jedyny na Dolnym Śląsku przynosił zyski i był w stanie inwestować w sprzęt medyczny, choć od powiatu nie dostaliśmy ani złotówki – podkreślał. Później przez 3 lata kierował Dolnośląskim Centrum Rehabilitacyjnym w Kamiennej Górze – z niebywałymi sukcesami, jak sam zaznaczył, bo placówka przynosząca przez lata same straty wygenerowała w końcu kilka milionów zysku. Mimo to na początku tego roku Król został odwołany ze stanowiska prezesa DCR-u przez nowy zarząd województwa. – Pracownicy oflagowali szpital, napisali „murem za Królem” i „zostawcie nam prezesa”, ale zarząd nie patrzył na to – tłumaczył.
Król od razu jednak zastrzegł na sesji, że cudotwórcą nie jest i że bez milionowej pomocy władz powiatu szpitala nie uratuje, sam zaś proces uzdrawiania lecznicy potrwa wiele miesięcy, a nawet lat. Zdradził, że spółka musi natychmiast zapłacić kontrahentom 1,3 mln zł, których nie ma. Przyznał jednak, że jest optymistą, choć wiele rzeczy, które zastał, budzi „dużą trwogę”.
– Szpital posiada świetny budynek, ale mam wrażenie, że przez 40 lat, od kiedy powstał, nic się w nim nie robiło. Pacjenci chwalą personel medyczny, mówią, że cudownie się nimi opiekuje, ale tych pacjentów jest bardzo mało, nie zarobią na nas. Trudno też będzie pozyskać młodych lekarzy z tak przestarzałym blokiem operacyjnym, przy braku nowoczesnego sprzętu medycznego i nowych technologii – wyliczał prezes.
– To wszystko już wiemy, jaki ma pan plan na ratowanie szpitala? – zaczęli dopytywać radni. Prezes nie od razu odpowiedział, w końcu wspomniał, że chce zacząć od odbudowania morale załogi i przywrócenia współdziałania pomiędzy kadrą medyczną a pozostałymi pracownikami, bo w tej kwestii, jak tłumaczył, jest „całkowita degrengolada”. Zapewnił też, że gdyby nie miał pewności, że szpital można jeszcze uratować, nie obejmowałby stanowiska prezesa.
Radnych opozycji (głównie PiS) te odpowiedzi jednak nie uspokoiły. Zaczęli zadawać Królowi niewygodne pytania, m.in. o obsadzenie pozostałych stanowisk kierowniczych w szpitalu i o okoliczności zwolnienia z poprzedniego miejsca zatrudnienia, wytykając mu, że nie otrzymał za ostatni rok pracy w Kamiennej Górze absolutorium.
– Jakby mi ktoś dał 10 mln zł, też bym pokierował szpitalem, to żadna sztuka. Wnioskuję, że był pan bez pracy i nie za darmo pan doradzał staroście, tylko za stanowisko. Zarząd wyciągnął pana jak królika z kapelusza, a radni o niczym nie wiedzieli – irytował się Lech Olszanicki.
Potem było jeszcze ostrzej, bo PiS zarzucił staroście, że zarząd powiatu złożony z radnych PO, PSL i SLD wybrał prezesa szpitalnej spółki bez konkursu, po linii politycznej (Król z Kamiennej Góry został zwolniony po tym, jak w województwie przestała rządzić PO, a zaczął PiS – dop. red.).
– Prawo daje możliwość powołania prezesa bez konkursu i zarząd powiatu z tego skorzystał – odpowiedział starosta Wiesław Świerczyński. Dodał też, że aby przedstawić program restrukturyzacji, nowy prezes musi wejść do szpitala „z butami” i go poznać.
Na dłuższe dyskusje i wywody zarówno szefowi szpitala, jak i radnym nie pozwolił przewodniczący Horodyski, który autorytarnie stwierdził, że to nie jest miejsce na zadawanie pytań prezesowi, a pytania kazał kierować na piśmie do starosty. – Mamy czekać 2 tygodnie na odpowiedzi w tak newralgicznej sprawie, jaką jest sytuacja szpitala!? To czysta manipulacja! – grzmiał Władysław Grocki. – Nie muszę udzielać odpowiedzi od razu, to zgodne z prawem – odpowiedział Świerczyński.
Bardzo prawdopodobne jest, że mimo podbramkowej sytuacji ze szpitalem kolejne sesje rady powiatu będą przebiegały podobnie jak ta ostatnia: bez merytorycznej dyskusji, z pyskówkami i atakami personalnymi oraz przerzucaniem się oskarżeniami na linii zarząd-opozycja. Na razie o żadnym consensusie w sprawie szpitala nie ma mowy, bo jego problemy są wręcz idealnym paliwem do podsycania sporów politycznych. Nie jest tajemnicą, że PiS, który wprowadził do rady 6 radnych (najwięcej) i miał ogromną chrapkę na obsadzenie fotela starosty, wciąż ma traumę po wydarzeniach sprzed roku, gdy „kolorowa koalicja” złożona z PO, SLD i PSL wspólnie z Łukaszem Horodyskim sprzątnęła mu władzę w starostwie sprzed nosa. Co więcej, radni prawicowi nie ukrywają, że czują się przez rządzącą koalicję ignorowani, o czym miałby chociażby świadczyć sposób powołania prezesa szpitala, a ich irytację pogłębia przekonanie, że obecny zarząd powiatu nie ma bladego pojęcia jak wyciągnąć szpital z tarapatów ani możliwości politycznych ku temu.
Na początku sesji starosta zaapelował do wszystkich radnych o „szeroko pojętą współpracę ponad podziałami dla dobra powiatu”. – Radni zostali wybrani przez mieszkańców, by służyć wspólnocie samorządowej – przypomniał Świerczyński. – Tymczasem dyskusje na komisjach i sesji bardzo często zmierzają w innym kierunku i nie prowadzą do znalezienia rozwiązań istotnych problemów.
Jeśli ten apel miał podziałać otrzeźwiająco, to przyniósł całkiem odwrotny skutek i tylko podsycił konflikt. Sympatyzująca z PiS-em Wanda Grabos uznała go nawet za próbę zamknięcia ust radnym opozycyjnym. – Mam wrażenie, że starosta ma pretensje, że radni nie pozwalają działać zarządowi tak jak zarząd chce. Jednak rada powiatu to także organ władzy, który ma prawo dyskutować. Ja bym na miejscu starosty się cieszyła, że są dyskusje, bo można z nich wyciągnąć wnioski, oczywiście jeśli się chce – powiedziała była wicestarosta.
Olszanicki zauważył z kolei, że współpracy nie ma od pierwszej sesji, a radni PiS są zepchnięci do głębokiej opozycji. – Nie mamy wpływu na nic, a starosta obsadza stanowiska ludźmi z PO. Jak wy chcecie rządzić powiatem bez przełożenia przez sejmik na rząd? Panie starosto, trzeba było o tym pomyśleć wcześniej, a nie teraz występować z apelami. Jak panu jest ciężko, zawsze może pan zrezygnować ze stanowiska – skwitował radny PiS-u.
W tej sytuacji symptomatyczna staje się wypowiedź Roberta Pawłowskiego z poprzedniej sesji rady powiatu. Burmistrz, przypomnijmy, odniósł wówczas wrażenie, że to miastu bardziej zależy na ratowaniu szpitala niż radnym powiatu. Powiatu, który było nie było jest nadal właścicielem szpitala…