Dostali na komputery dla uczniów i mniejsze pieniądze od ministerstwa na szkoły
ZŁOTORYJA. Rząd najpierw z hukiem rozdaje gminom pieniądze na komputery dla uczniów do zdalnej nauki, a za chwilę, już po cichu, o podobną kwotę obcina samorządom subwencję oświatową. Tak jest przynajmniej w przypadku Złotoryi. Na dodatek z niższej subwencji miasto musi jeszcze pokryć podwyżki wynagrodzeń dla nauczycieli. I to w sytuacji, gdy dochody budżetu miejskiego spadają przez koronawirusa.
Urząd Miejski w Złotoryi otrzymał właśnie z Ministerstwa Edukacji Narodowej oficjalną metryczkę subwencji oświatowej na ten rok. Minister wskazuje w niej, ile pieniędzy z Warszawy trafi do miejskiej oświaty i na co mają być przeznaczone.
– Przy tworzeniu tegorocznego budżetu założyliśmy, że subwencja opiewać będzie na kwotę 8 155 491 zł. Takie były wcześniejsze informacje z ministerstwa – tłumaczy burmistrz Robert Pawłowski.
O takich pieniądzach możemy jednak na razie zapomnieć. Subwencja będzie niższa o 95 809 zł i wyniesie 8 059 682 zł. Obniżony został przede wszystkim podstawowy wskaźnik – o prawie 68 zł na ucznia, z 5985 zł do 5917 zł. Przy 1159 uczniach w miejskich placówkach oświatowych daje kwotę o 78 383 zł mniejszą.
– Od razu na myśl przychodzi kwota 70 tys. zł, za jaką mogliśmy kupić, w ramach rządowego programu, sprzęt komputerowy dla wykluczonych cyfrowo uczniów. Wychodzi więc na to, że te 30 komputerów sfinansowaliśmy z własnych pieniędzy – zauważa burmistrz Robert Pawłowski i nie kryje swojej irytacji. Bo miasto wyszło na rządowym programie jak Zabłocki na mydle.
Co więcej, jeden z celów wskazanych przez MEN w kalkulacji subwencji oświatowej to wynegocjowana kilka miesięcy 6-proc. podwyżka wynagrodzeń dla nauczycieli, począwszy od września tego roku. Ma na nią starczyć obcięta subwencja, która już w tej chwili nie pokrywa kosztów wszystkich wynagrodzeń w miejskich szkołach podstawowych i przedszkolach, sięgających 13,8 mln zł rocznie. Resztę – blisko 5,8 mln zł – miasto dokłada ze środków własnych.
A to tylko same wynagrodzenia. Oprócz tego są jeszcze m.in. koszty bieżącego utrzymania szkół i przedszkoli. Cała miejska oświata kosztuje ponad 17 mln zł (bilans wydatków prezentujemy w tabeli pod tekstem). Subwencja nie pokrywa nawet połowy tej kwoty.
- Jeszcze do niedawna głównym argumentem ministra edukacji były dochody gmin z tytułu udziału w podatku PIT. W tym roku zakładaliśmy je na poziomie 16 260 914 zł. Wynika z tego, że praktycznie połowę przychodu z PIT-u powinniśmy przeznaczyć na dofinansowanie oświaty. A gdzie inne zadania, które musi finansować gmina? Z czego ma prowadzić inwestycje, choćby mieć na wkład własny? – pyta burmistrz Pawłowski. I dodaje: - Pierwsze miesiące tego roku, jeszcze bez uwzględnienia czynnika epidemii, pokazały, że dochody z tytułu PIT są znacznie mniejsze niż rok wcześniej. Tym bardziej koniecznym wydaje się powrót do dyskusji na temat nowego podejścia do finansowania oświaty przez budżet państwa.
Grażyna Soja, skarbniczka miasta, już teraz tłumaczy, że i bez zmniejszania subwencji Złotoryja może mieć w tym roku ogromne problemy z finansowaniem oświaty i podwyżek dla nauczycieli. – Szacujemy skutki finansowe epidemii dla budżetu miasta, ale zapowiada się, że będą one poważne. Firmy nie płacą podatku od nieruchomości, nie osiągają dochodu, więc mniejsze będą wpływy do kasy miejskiej z podatku dochodowego od przedsiębiorstw, czyli CIT-u. Podobnie wygląda sprawa z podatkiem PIT, gdyż część mieszkańców ma niższe pensje albo w ogóle nie zarabia – tłumaczy pani skarbnik.
- W ostatnim czasie w Urzędzie Miejskim w Złotoryi zostały wstrzymane tegoroczne podwyżki wynagrodzeń dla pracowników, które były planowane wcześniej. Przez epidemię. – Jednocześnie gminy zobowiązuje się do zabezpieczenia podwyżek dla nauczycieli. Nie mam nic przeciwko wzrostowi uposażeń nauczycielskich, ale dobrze by było, żeby znalazły się na to pieniądze w budżecie państwa. Bo w subwencji oświatowej ich nie ma – dodaje Grażyna Soja.