W. Grzyb, nowy coach Orkana bez tajemnic...
SZCZEDRZYKOWICE. Wojciecha Grzyba, który od kilku dni zasiada na stołku trenerskim w Orkanie Szczedrzykowice nie trzeba fanom piłki nożnej przedstawiać. 303 występy w Ekstraklasie mają z pewnością swoją wymowę i choć od ostatniego występu byłego pomocnika między innymi Ruchu Chorzów minęło już blisko siedem lat, kibice nadal pamiętają jego zasługi dla ekip ze Śląska. Rozmowa z nowym szkoleniowcem czwartoligowca miała być zwięzłym udzieleniem najważniejszych informacji dotyczących pracy w nowym klubie, jednak przerodziła się w obszerny wywiad ujawniający kilka ciekawych faktów z życia sportowego Wojciecha Grzyba.
Jeśli ktoś planuje lekturę do porannej kawy, polecamy zaparzyć ich kilka, bo odpowiedzi trenera są długie i bardzo ciekawe!
Za panem pierwsze zajęcia z Orkanem. Przegląd wojsk już dokonany?
- Nie za dużo mam tych wojsk, ale uprzedzano mnie, że kadra zespołu jest wąska, więc niejako byłem na to przygotowany. Wczoraj na zajęciach stawiło się piętnastu graczy, co i tak nie jest złym wynikiem. Najwyraźniej Orkan stawia na jakość, a nie na ilość, o czym mam nadzieję się niebawem przekonać. W okresie zimowym dyspozycja na początku przygotowań pozostawia z reguły wiele do życzenia, nawet w tych zespołach z czołowych lig. Największym pozytywem było podejście zawodników, bo widać w nich było zaangażowanie i chęć pokazania się z dobrej strony. Na jakieś głębsze analizy umiejętności poszczególnych zawodników przyjdzie jeszcze czas. Te zajęcia miały charakter bardziej zapoznawczy, bo tak naprawdę nie znam nikogo z tego zespołu, nikogo nie widziałem w akcji i musi minąć trochę czasu nim ocenię ich możliwości.
Jest szansa, że będzie pan służył pomocą również na boisku?
- Nie poruszaliśmy tego tematu, lecz ja nie jestem zwolennikiem łączenia trenerki z graniem. Od siedmiu lat nie gram w piłkę, więc ten powrót na boisko nie byłby dla mnie łatwy i uważam, że nie byłoby to dobre rozwiązanie. Wiem, że mój poprzednik, Jarosław Gambal był grającym trenerem i po wczorajszym treningu, w którym brał udział, specjalnie się temu nie dziwię, gdyż był bardzo pomocny temu zespołowi. Chciałbym mieć tego zawodnika w kadrze, o ile pozwolą mu obowiązki związane z pracą w Zagłębiu. Wątpię by zaszła konieczność zgłoszenia mnie do rozgrywek, wolałbym tego uniknąć, podobnie jak w zespole halowym Madnessu Chocianów, gdzie jestem zarejestrowany, ale nie zagrałem ani minuty i z całą pewnością nie zagram. Chcę się skupić na trenerce. Chociaż zdradzę, że wczoraj wszedłem do gry treningowej, ponieważ mieliśmy nieparzystą ilość zawodników i bardzo chętnie będę to robił jeśli przyjdzie taka konieczność, ale w meczach wolałbym patrzeć na to wszystko z boku.
Po takich gierkach nie ciągnie pana z powrotem na boisko?
- Ciągnąć będzie zawsze, natomiast myślę, że to nie jest dobry pomysł. Takie zapytanie ze strony prezesa może się pojawić, natomiast na ten moment to całkowicie wykluczam i nie sądzę by coś się w tej kwestii zmieniło.
W rezerwach Concordii Elbląg jednak łączył pan obie funkcje.
- I tak i nie. Zagrałem w tym zespole dwa mecze, tylko i wyłącznie dlatego, że rezerwy prowadził wówczas mój serdeczny kolega, który miał w Elblągu jeszcze większe kłopoty kadrowe niż ja tutaj, w Szczedrzykowicach. Ciężko było zebrać nawet jedenastu graczy, więc zgodziłem się zagrać, ale szybko doszedłem do wniosku, że nie jest to dobry pomysł, bo zawodnicy w niższych ligach, wiedząc kto staje naprzeciwko nich, często chcą na siłę coś udowodnić, a dla kogoś z jakąś tam przeszłością może to być niebezpieczne. Ja już nikomu nie musiałem nic udowadniać, a narażać zdrowia nie miałem ochoty i po dwóch meczach grzecznie podziękowałem i zrezygnowałem. Jestem w stanie się dziś przyznać, że nie był to dobry pomysł. Wówczas miałem o tyle łatwiej, że byłem półtora roku po zakończeniu tej ekstraklasowej kariery, więc byłem w dobrej dyspozycji, choć teraz, pod względem fizycznym też nie jest źle, ponieważ dbam o siebie, ćwiczę na siłowni, ale czucie piłki czy poruszanie się po boisku, to już zupełnie inna sprawa. Wolę przekazywać swoje doświadczenie jako trener, oglądać rozwój zawodników, bo to oni mają dawać radę. Ja już swoje wybiegałem i nie chcę wracać do tej fazy mojej przygody z piłką.
Prezes Józef Szabat zapowiada transfery do klubu. Czy myśli pan, że Wojciech Grzyb będzie magnesem dla zawodników mogących wzmocnić Orkan?
- To się okaże i nie ukrywam, że chciałbym aby tak było. Nie do końca mam wpływ na transfery, choć prezes obiecał pracę nad wzmocnieniami, a pierwsze rozmowy z kandydatami już przeprowadził. Zasięgając języka odnośnie zespołu, dowiedziałem się, że w Szczedrzykowicach nigdy nie było przesadnie szerokiej kadry, gdyż bardziej stawiano na jakość. Nie chciałbym za jakiś czas się tłumaczyć, że nie miałem kim grać. Wiem jak to wygląda, wiedziałem na co się piszę, lecz mam nadzieję na pozyskanie nowych graczy, bym miał do grania szesnastu czy osiemnastu zawodników, co dałoby możliwość jakiejś rotacji. W rundzie wiosennej na pewno przytrafią się absencje za kartki, mogą być kontuzje, czego oczywiście bym nie chciał, więc dobrze byłoby mieć komfort zastąpienia wypadającego zawodnika kimś innym. Trener Jarosław Gambal scharakteryzował mi zespół, wiem, że jest tu kilku tak zwanych uniwersalnych żołnierzy, ale kilka wzmocnień na pewno by ułatwiło zadanie.
Patrząc na pańską dotychczasową karierę trenerską, w żadnym klubie nie pracował pan zbyt długo.
- Najpierw był Górnik Wesoła, gdzie spędziłem całą rundę i była to pierwsza praca trenerska. Wszystko fajnie się tam układało, ale wiedziałem, że nie zostanę na dłużej, bo moja żona miała już podpisany kontrakt ze Startem Elbląg i w lipcu 2013 roku opuszczaliśmy Śląsk. To był jedyny powód uniemożliwiający dalszą pracę w Górniku. Drugi etap to Concordia, czyli zupełnie nieudany epizod. Żałuje, że w ogóle podjąłem się tej pracy, bo dziś elblążanie grają w IV lidze i radzą sobie przyzwoicie, jednak kiedy ja ich przejmowałem, występowali w II lidze, choć zupełnie nie byli przygotowani do tego poziomu. Zrobiłem błąd podejmując wtedy rękawice, bo ani sportowo ani organizacyjnie Concordia nie pasowała do tego szczebla. Trudno znaleźć jakiś pozytyw tej pracy. Znacznie milej wspominam pracę z juniorami Concordii, gdzie również przepracowałem całą rundę, zdobywając awans do Centralnej Ligi Juniorów. Skleciliśmy zespół z kilkunastu chłopaków mających bardzo mało do czynienia z prawdziwym trenowaniem, ale okazało się, że wielu z nich zdradza spory talent i szybko przyswajali umiejętności taktyczne czy techniczne. Fakt pokonania w warmińsko- mazurskiej lidze juniorów Stomilu Olsztyn, który uchodził za murowanego faworyta, był dla mnie ogromnym sukcesem. Chłopcy z Olsztyna trenowali ze sobą wiele lat, my zebraliśmy się właściwie w ciągu miesiąca i wyprzedziliśmy ich w tabeli. Później przeprowadzka do Lubina, po której warunki były dużo trudniejsze. Kinga do niedawna grała jeszcze w kadrze, więc miała wiele wyjazdów zarówno z klubem jak i reprezentacją, a ja skupiałem się na wychowywaniu dziecka. Niespecjalnie szukałem tej pracy trenerskiej, ponieważ nie mógłbym zaangażować się na sto procent, a jak coś robię, to zawsze chcę dawać z siebie maksimum. Jakieś propozycje się pojawiały, ale byłem zmuszony odmówić. Teraz, kiedy żona zakończyła karierę reprezentacyjną, więcej czasu spędza w domu, w związku z czym postanowiłem poszukać klubu przynajmniej czwartoligowego, gdyż praca na tym szczeblu jest warunkiem, by starać się o przyjęcie na kurs UEFA Pro, na który niedawno złożyłem papiery.
Do niedawna nie mógł pan pracować w żadnym klubie, a teraz prowadzi dwa zespoły, czyli Orkan oraz futsalowy Madness Chocianów. Dużą różnicę dostrzega pan między trenowaniem drużyny trawiastej i halowej?
- Różnica jest ogromna. Bardzo się broniłem przed pracą w Madness, ale prezes stowarzyszenia zdołał mnie przekonać. Od początku twierdziłem, że mogę im w jakiś sposób pomóc, ale nie znam się na futsalu, bo to jest zupełnie inna para kaloszy niż piłka trawiasta. Kiedyś tych wspólnych cech było więcej, bo miałem okazję grać na hali przez dwa sezony w barwach Victorii Jaworzno, zdobywając nawet wicemistrzostwo Polski. Teraz to jest już inny sport, połączenie schematów, automatyzmów i ja nie byłem w stanie pomóc im pod względem merytorycznym. Na szczęście udało się znaleźć świetnego fachowca, Grzegorza Nowaka, który jeszcze niedawno grał dla Górnika Polkowice, a po kilku treningach już widać efekty jego pracy. Myślę, że to jest właściwa osoba na właściwym miejscu.
Przez wiele lat był pan zawodowym piłkarzem, a teraz będzie prowadził amatorski zespół. Przygotowania Wojciecha Grzyba jako trenera będą się znacząco różnić od tych, jakie sam miał w roli zawodnika?
- Prawdę mówiąc, to dopiero przed piątkowym treningiem dłużej porozmawiam z zawodnikami i wtedy nakreślę im swoją filozofię, plany czy zasady organizacyjne, które muszą być przestrzegane. Tak jak Pan wspomniał, Orkan jest zespołem amatorskim, bo zawodnicy robią to z pasji, natomiast niezależnie od szczebla rozgrywek, do pewnych rzeczy podchodzę w ten sam sposób. Jeśli ktoś się decyduje być w tej drużynie, zawsze musi dawać z siebie wszystko. Choć to są amatorzy, na boisku muszą myśleć jak profesjonaliści, musi być jakaś hierarchia w zespole i wzajemny szacunek. Chcę być dla nich partnerem, ale nadal jestem ich trenerem, więc oczekuję zachowania pewnych zasad, dlatego jutro chciałbym wszystko im przedstawić, aby później nie dochodziło do nieporozumień. Jeśli idzie o sam trening, to moim konikiem jest przygotowanie motoryczne. Kiedyś wszystkich wrzucało się do jednego worka i wyganiało w góry, co znam z autopsji. Później świadomość trenerów rosła, w sporcie pojawili się fizjologowie, biomechanika, badania, testy i tym podobne. Całe szczęście, wszystkie te etapy mogłem doświadczać na sobie, dlatego motoryka będzie tym, na co będę zwracał uwagę. Zdążyłem zauważyć, że w tych niższych ligach umiejętności to jedno, ale ważniejsze jest przygotowanie drużyny pod względem wytrzymałościowym i szybkościowym. Tutaj jest dużo rezerw, bo wielu trenerów traktuje to nieco po macoszemu, skupiając się głównie na efektach czystko piłkarskich. Tych oczywiście też będzie sporo, mam pierwsze wskazówki od trenera Gambala i w oparciu o nie wiem, co trzeba poprawić, ale dopiero pierwsze gry kontrolne dadzą odpowiedzi na wiele pytań. Z każdym kolejnym treningiem moja wiedza i baza danych, będzie się poszerzała.
Wielu trenerów ustala sobie taktykę, którą próbują realizować, niezależnie od tego, jaki klub prowadzą. Jak jest w pana przypadku?
- To jest fajne, że ludzie oglądają te najlepsze zespoły, a później próbują je kopiować na swoim podwórku, lecz ja uważam, że to jest niemożliwe. Dobrze mieć swoją filozofię, nie patrzeć na przeciwnika, ale moim zdaniem nie gra system, tylko ludzie, których się ma do dyspozycji. Od tego materiału zależy jak się gra. W jednym meczu można zdominować przeciwnika, a w innym trzeba mądrze bronić i liczyć na kontry. Na dzień dzisiejszy nie wiem, czy mam szybkich graczy, lubujących się w kontrataku, czy może dobrze operujących piłką, nadających się do gry atakiem pozycyjnym. Sam byłem skrzydłowym, lubiłem gdy akcję napędzano bocznymi strefami boiska i chciałbym kłaść nacisk na szukanie wolnych przestrzeni właśnie po bokach, gdzie jest więcej miejsca niż w środku. Mam sporo materiału do analizy, bo na szczęście w IV lidze mecze są nagrywane, co pozwoli mi zobaczyć jak zespół prezentował się jesienią. Pierwsza okazja do obejrzenia zawodników na żywo już w sobotę, na tle wymagającego rywala, czyli rezerw Miedzi Legnica. Wynik na pewno nie będzie tutaj dla mnie istotny, bo chcę zobaczyć jak reagują na boiskowe wydarzenia, jak komunikują się między sobą i wyciągnąć z tego wnioski.
Robi pan kurs UEFA Pro, więc można zakładać, że przyszłość wiąże z zawodem trenera?
- Chciałbym, ale to nie jest taka łatwa sprawa. W ostatnich latach przybyło trenerów z licencją UEFA A, bo PZPN pozwolił na ich prowadzenie w ośrodkach wojewódzkich. Ja załapałem się na ostatnią turę w Warszawie, gdzie byliśmy uczeni przez ludzi ze Szkoły Trenerów. Dwa lata temu mi się nie udało, co było spowodowane brakiem pracy na przynajmniej czwartoligowym szczeblu. Teraz też nie wiadomo czy się dostanę, bo było nas sześćdziesięciu pięciu, a miejsc na kursie UEFA Pro jest zaledwie dwadzieścia cztery. Nie jest to łatwa sprawa i jeśli nie uda się teraz, zapewne spróbuje przy następnym naborze, za dwa lata.
Stawia pan przed zespołem jakiś konkretny cel na najbliższą rundę?
- Wiem jak wygląda tabela, wiem jak wyglądało to w rundzie jesiennej i głównym celem jest wypracowanie z tym zespołem jakiegoś stylu, by dobrze się o nim mówiło. Nawet jeśli przegramy mecz, chciałbym żeby piętno mojej pracy trenerskiej zostało odciśnięte i żebyśmy niezależnie od wyniku zostawiali po sobie dobre wrażenie. Oczywiście, to są tylko moje życzenia, które życie zweryfikuje, ale chciałbym żeby Orkan miał swój styl.
Dziękuję za rozmowę.