Po prostu "Guma"
CHOBIENIA. Marcina "Gumę" GRABOWSKIEGO kibice nie ujrzą już na murawie w barwach jakiejkolwiek drużyny. Okrutny los "transferował" popularnego "Gumę" do drużyny grającej wyłącznie w niebiańskiej lidze... 38 lat, setki spotkań i strasznie głupia śmierć pod kołami rozpędzonego autobusu miejskiej komunikacji. Pasy na przejściu dla pieszych nie były handicapem w starciu z autobusem. - Akurat jechałem samochodem kiedy dotarła do mnie wiadomość co się stało - wspomina Andrzej Słowakiewicz, trener Odry Chobienia, w której grał Marcin Grabowski. - Zjechałem na pobocze i powiedziałem do kolegi aby zasiadł za kierownicą, bo jak ja dalej będę kierowcą to stanie się kolejne nieszczęście. I wiesz co mnie boli? Nigdy nie dowiedziałem się skąd ta jego ksywka "guma"...
Marcin Grabowski zginął tragicznie tuż przed swoimi urodzinami.
Zmarłego doskonale znał Marek DŁUBAŁA, wieloletni sędzia piłkarski, działacz. - "Gumę" w zasadzie znałem od podwórka. Strasznie pozytywny chłopak, który miał trzy wielkie pasje: rodzina, piłka nożna i muzyka. Muzyka, bo bawił się w oprawy muzyczne różnych imprez jako DJ. Znaliśmy się od małego. Lubińska liga halowa RCS, turnieje podwórkowe i osiedlowe. Jako dojrzały piłkarz nigdy nie sprawiał mi kłopotów na boisku. Potrafił przyznać się do faulu, nie udawał poszkodowanego przed całym światem. Szanował sędziów i rywali i dlatego np. sędziowie szanowali Marcina jako piłkarza. Nie wiem jak potoczyłoby się jego dalsze życie. Wiem, że był dobrym materiałem na bardzo dobrego sędziego.
Jan MULARCZYK, prezes Odry Chobienia: - Do mnie nie dociera, że zabraknie "Gumy". Człowiek do rany przyłóż, dobry duch szatni, zespołu. Jego bawiło granie w piłkę. Zawsze był pozytywnie nastawiony do życia. Trener sadzał go ławkę - nie było focha czy dąsania się. Jak grał - grał zawsze na 200 procent. On dwa razy był u nas. Jak spadliśmy z okręgówki przeszedł do Arkonu Przemków. I potem wrócił. Zakochany był w swojej córce, ona było sensem jego życia. Miał taki piskliwy głos i jak go ktoś sfaulował to wydawał z siebie taki charakterystyczny okrzyk, że cały stadion patrzył na niego... Korzystając z okazji chciałbym jeszcze raz z serca podziękować Piotrkowi Potyczowi i Konfeksowi iż w obliczu takiej tragedii bez najmniejszych problemów zgodzili się przełożyć mecz.
Sławomir WAŁOWSKI był trenerem, który sprowadził Grabowskiego do Odry Chobienia. - Potem jak Odra spadła przyszedł do mnie grać w Arkonie. Człowiek - dusza, człowiek - orkiestra. Jak robił imprezy tzn. oprawy muzyczne imprez to kołysał cały Przemków. U mnie grał jako napastnik. Nie wiem czy znajdzie się ktoś kto powie o nim złe słowo. Z moim synem Kamilem wychowywał się od małego. Kamil strasznie przeżył jego śmierć. Ja akurat wracałem z grupą trenerów Zagłębia z kursokonferencji z Warszawy. Jak dotarła do nas wiadomość o tym co się stało to 200 km do Lubina jechaliśmy w kompletnej ciszy...
Niewielu wie, że Marcin Grabowski od kilku lat grał we WROCBALu, czyli amatorskiej lidze Wrocławia. Grał w zespole Szpilmacherów, z którym osiągnął niemal wszystko, o ile nie wszystko co było do osiągnięcia w rozgrywkach. W barwach "Szpilek" rozegrał blisko 150 spotkań, strzelił ponad 200 bramek (najlepszy wynik w drużynie), czterokrotny mistrz oraz czterokrotny wicemistrz Wrocbalu, dwukrotny mistrz ligi Spartan, trzykrotny zdobywca Pucharu Ligi Wrocbalu i jednokrotny w Spartanie, pięciokrotny zdobywca Superpucharu, zdobywca Pucharu Mistrzów, Pucharu Zdobywców Pucharów oraz mistrz Ligi Wrocbal OFC. Marcin Grabowski był też jednym z pierwszych laureatów nagrody "Złoty But Wrocbalu".
Paweł KALINOWSKI piłkarską przygodę z Marcinem Grabowskim zaczynał w Zagłębiu Lubin: - Trenowaliśmy pod okiem trenera Michała Lewandowskiego więc przeszliśmy bardzo profesjonalną edukację piłkarską. Dlatego Marcin miał ksywkę "Guma"? Kiedyś na dużej szybkości wyłożył się na deskorolce. Normalnie po takim upadku idzie się do gipsu albo i gorzej. A Marcin jakby nic wstał,otrzepał się i mógł jechać dalej. I tak już zostało, że jest jak guma... Nasze drogi rozeszły się i spiknęliśmy się w 2005 roku. Po studiach spora grupa lubinian została we Wrocławiu i swoją piłkarską pasję postanowiliśmy kontynuować w amatorskiej lidze. Brakowało nam łowcy goli. I przez kuzynkę jednego z nas złapaliśmy kontakt do "Gumy". I tak został naszym zawodnikiem. Miał serce do gry. Jechał 80 kilometrów grał 20-25 minut w piłkarskich szóstkach i wracał do Lubina. I tak prawie 12 lat. Ostatnio nawet rozmawialiśmy czy będzie grał dalej. W końcu lata lecą, jesteśmy coraz starsi, sił i czasu brakuje. Ale Marcin powiedział, że zawsze będzie do naszej dyspozycji...
- "Guma" to był najpozytywniejszy wariat na całym świecie - wspomina kolegę z zespołu Jakub PISARSKI, bramkarz Odry Chobienia. - Wielkie serducho do gry, a przecież chorował na astmę, ale nigdy tego nie dał poznać po sobie. I miał takie spokojne podejście do życia. Czasami ten jego spokój działał mi na nerwy. Po treningu długo siedział zamyślony albo spokojnie jako ostatni szedł pod prysznic, a ponieważ jeździliśmy razem to poganiałem go bo np. była transmisja Ligi Mistrzów, ale Marcin zawsze mówił, że pośpiech nie jest wskazany. Miał w sobie coś takiego, że jednym słowem potrafił rozładować przyciężką atmosferę w szatni. Kochał muzykę i kochał tatuaże. Miał ich mnóstwo, ale wszystkie przemyślane odnotowujące jakieś wydarzenie w jego życiu. Była gitara, ale były i but piłkarski czy wytatuowana piłka. Podziwiałem go za wiele spraw także i za to, że chce mu się grać we Wrocbalu. Mnie by się nie chciało. Po prostu kochał piłkę nad życie...