Zagłębie walczy o ósemkę
LUBIN. Piątkowy mecz Zagłębia z Wisłą Kraków będzie pojedynkiem z tych "o wszystko". Punktowo-snajperskie spowolnienie Miedziowych sprawiło, że oddala się szansa na granie na wiosnę w finałowej ósemce najlepszych zespołów ekstraklasy... Po awansie szczerze obawiałem się postawy Zagłębia w Ekstraklasie. Młody, niedoświadczony zespół pozbawiony gwiazdy mogącej wziąć ciężar gry na swoje barki, lecz początek pozytywnie mnie zaskoczył i już miałem bić się w pierś, lecz Miedziowi zdecydowanie obniżyli loty, a licznik meczów bez wygranej wskazuje obecnie liczbę pięć, co oznacza, że wymarzona górna połówka tabeli zaczęła odjeżdżać.
Choć na trybunach lubińskiego stadionu w poprzednich latach kilkukrotnie intonowano chóralne „Takiego chcemy, Zagłębia takiego chcemy…”, to jednak coś nie dawało mi spokoju. Oczywiście, cieszyłem się z kolejnych zwycięstw, jednak zawsze w środku czułem, że czegoś mi brakuje.
Może spowodowane to było przyjemnością kibicowania Miedziowym w sezonie mistrzowskim, czy podczas późniejszych popisów Iliana Micanskiego – sam nie wiem. Dopiero w I lidze wszystkie czarne myśli zaczęły odchodzić, choć momentami wracały, na przykład po przegranej w Lubinie z Miedzią. Wiedziałem jednak, że nie da się wygrywać wszystkich meczów, zwłaszcza jeśli rywale na podopiecznych Piotra Stokowca byli podwójnie zmotywowani. Nie oszukujmy się – pokonanie Zagłębia było w poprzednim sezonie rezultatem naprawdę prestiżowym.
Po awansie, nauczony latami poprzednimi, nie robiłem sobie wielkich nadziei. Pompowanie balonu po raz kolejny nie miało sensu, bo huk z jakim pękał w ostatnich sezonach słyszany był podobno nawet na Mazurach. Zagłębie miało pobierać naukę, a ewentualny spadek nie byłby katastrofą, bo nowa wizja budowania zespołu w oparciu o młodych wychowanków niosła spore ryzyko.
I co? Kolejny raz zaskoczenie. Tym razem na plus. Zespół z Lubina bez przesadnego respektu rozpoczął zbieranie ekstraklasowego skalpu i pojawiło się to nieszczęsne ciśnienie, mówiące już nawet nie o grupie mistrzowskiej, ale o podium, a nawet mistrzostwie.
Zaślepieni miłością do klubu i wzwyżką formy kibice zapomnieli o racjonalnym myśleniu. W składzie Zagłębie nadal znajdowało się kilku młodych, niedoświadczonych zawodników, u których wahania dyspozycji są czymś zupełnie normalnym. Między słupkami wciąż stał Konrad Forenc, który debiut na najwyższym poziomie zaliczył ledwie kilka miesięcy temu, a przed nim występowali między innymi Jarosław Jach, Sebastian Bonecki, Jarosław Kubicki, Krzysztof Piątek czy Eryk Sobków. Żadnemu z nich nie można odmówić potencjału, lecz po kilku meczach w Ekstraklasie młodzi zawodnicy nie osiągną najwyższej formy i nie utrzymają jej przez kilka najbliższych lat. Do tego potrzeba czasu, choć z tygodnia na tydzień widać w ich grze poprawę, a Kubicki i Piątek momentami wyglądają, jakby dobijali do drugiej setki występów, a nie dopiero w rodzimym futbolu raczkowali.
Wrócę jeszcze do Forenca, do którego czuję jakąś wyjątkową sympatię. Golkiper Zagłębia jest człowiekiem zupełnie nieszablonowym, choć zdecydowanie częściej mówi się o jego zainteresowaniach do sztuk walki i nieprzeciętnej sile fizycznej, a znacznie rzadziej słychać o popisach między słupkami. Mimo kapitalnych warunków fizycznych Forencowi zdarzają się proste błędy. Na pewno nie tak rażące jak znacznie bardziej doświadczonemu Michałowi Gliwie, ale jednak po „Forim” spodziewałem się nieco więcej. Liczyłem, że ten „potwór” będzie postrachem napastników, a rywale przed wejściem w pole karne Zagłębia przynajmniej trzykrotnie zastanowią się czy warto ryzykować spotkania z Forencem. Jak na razie Konradowi brakuje spektakularnego występu okraszonego kilkoma efektownymi interwencjami i uratowaniu skóry zespołowi. Ale z drugiej strony Michal Vaclavik, broniący dostępu do bramki w sezonie mistrzowskim również nadzwyczaj efektowny nie był, a mimo to zbierał bardzo dobre recenzję.
Po zaskakującym początku sezonu trudno było przeczytać coś złego o Zagłębiu. I nie jest to zasługą tylko zawodników, ale wszystkich pracujących w klubie, bo praca nad powiewem świeżości rozpoczęła się zdecydowanie dalej niż przy pierwszym zespole. Wizja budowy drużyny opartej na młodych graczach z regionu wypaliła, lecz teraz Miedziowi stali się ofiarami własnej formy. Po pięciu meczach bez zwycięstwa zniecierpliwieni kibice zaczęli domagać się głowy Piotra Stokowca, co jest zwyczajną głupotą, bo za nami dopiero 14. kolejek, a sytuacja Zagłębia nie jest zła.
Choć lubinianie są na dziesiątej pozycji, to strata do czwartej Cracovii wynosi zaledwie trzy „oczka”. Ostatni bezpieczny Śląsk Wrocław jest natomiast cztery punkty z tyłu, co pokazuje jak wyrównana jest liga.
Kilku meczów możemy żałować, bo wygrane w Zabrzu i Warszawie były na wyciągnięcie ręki, a remisów ze Śląskiem i zwłaszcza Górnikiem Łęczna do dzisiaj nie potrafię przeboleć. Jeśli jednak przyjrzymy się poczynaniom pozostałych ekip, to również dopatrzymy się wahań. Liderujący Piast Gliwice przegrał z Ruchem Chorzów (obecnie 11. miejsce) i zremisował z Podbeskidziem (12). Druga Legia Warszawa musiała uznać wyższość przedostatniego Lecha Poznań, a punktami podzieliła się między innymi z zamykającym tabelę Górnikiem Zabrze! W starciach z czołówką Zagłębie ma naprawdę dobre statystyki.
W meczach z pierwszą piątką lubinianie zdobyli sześć punktów, dając się pokonać tylko Piastowi Gliwice. W grze Miedziowych widać więc przebłyski, jednak brakuje stabilizacji formy. Najbliższe starcie z pewnością nie będzie z gatunku tych łatwych, miłych i przyjemnych, bo Wisła Kraków mimo dopiero siódmej pozycji pokazała swoje możliwości. Wyniki takie jak 6:0 w Bielsku czy 4:1 w Białymstoku muszą robić wrażenie. Podopieczni Kazimierza Moskala mają jednak jeszcze większe wahania formy od Zagłębia, bo nie zagrali w tym sezonie dwóch dobrych spotkań z rzędu. Na niekorzyść lubinian na pewno przemawia fakt, że w ostatniej kolejce Wisła była cieniem samej siebie, więc ze statystycznego punktu widzenia, w niedzielę powinna „odpalić”.
Ale statystyki na boisku nie grają. Tak samo jak kibice nie decydują o składzie i posadzie szkoleniowca. Dajmy więc Piotrowi Stokowcowi oraz zawodnikom czas, a do pierwszych rozliczeń wstrzymajmy się przynajmniej do końca grudnia, kiedy to w Zagłębie rozegra swój ostatni mecz przedłużonej rundy jesiennej.