Całym sercem dla Adama (FOTO)
LEGNICA. W parku po raz kolejny odbył się bieg charytatywny. Tym razem kilkaset osób pobiegło dla Adama Kustry-Lipińskiego, który ma chorobę nowotworową. Okazuje się jednak, że jeszcze nie wiadomo do końca, jaką? W czasie biegu zbierano pieniądze na leczenie kilkunastoletniego legniczanina, odbywały się też licytacje różnych przedmiotów i voucherów, ale też sprzedawano ciasta.
- Wczoraj okazało się, że my nie wiemy, na co Adam jest chory. Odebraliśmy wynik histopatologiczny, który stwierdza, że w przekazanym preparacie nie ma komórek nowotworowych. Dla jednych mogła by to być radość, a dla nas to fakt, że jesteśmy w kropce. Dlatego, że nie wiemy, jak leczyć syna. Czekamy jeszcze na drugi wynik, do kolejnej weryfikacji i ustalenia Warszawy, jako ośrodka referencyjnego. Pierwsze postawione rozpoznanie, że jest to złośliwy, nieoperacyjny guz mózgu, typu PNET było niewłaściwie postawionym rozpoznaniem. Świadczy o tym fakt, że guz nie zareagował na chemioterapię, czyli po prostu się nie zmniejszył - mówi Małgorzata Lipińska, mama Adama.
Uzbierano pieniądze na protonoterapię do Essen w Niemczech, ale Adam nie może pojechać, bo nie wiadomo na jaki rodzaj nowotworu choruje. - Musimy czekać na weryfikację histopatologiczną, a to czekanie to jakiś obłęd, bo to jest chyba najgorsze, bo jak się wie, to można coś zrobić, zaplanować - uważa mama Adama.
Jak to się zaczęło? 28 stycznia br. Adam wrócił do domu od swojej dziewczyny i jedyne co wtedy mówił do rodziców, to "nie wiem, nie wiem, ale to dziwne". - Później, jakby ktoś przycisnął guzik. Stan się pogarszał z minuty na minutę i pojechaliśmy do szpitala w Legnicy. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Myśleliśmy, że może to po jakichś dopalaczach, że ktoś może mu dosypał, bo że sam brał, to nie wierzyliśmy, bo jako sportowiec poddawany jest badaniom antydopingowym. Potem był rezonans, który wykazał, że u Adasia w głowie jest wielki guz, którego tak naprawdę nie można rozgraniczyć, taka kleista masa zajmowała cały jego mózg przesuwając dwie półkule, stąd te problemy z kojarzeniem, to splątanie, zaburzenie mowy, a potem i równowagi. Nie mógł później ruszyć głową, bo jak to robił, to wymiotował. Nie mogliśmy go nawet przetransportować do innego szpitala. Po kilku dniach to się udało, pojechał do Wrocławia, tam były kolejne rezonanse, przygotowania do biopsji i wynik ze znakiem zapytania, że to jest PNET, a teraz okazało się, że nie - dodaje Lipińska.
Adam trafił do Przylądka Nadziei. - Czujemy się tam, jak w drugim domu. Otoczono nas tam opieką, cudowni ludzie, cudowni lekarze i rodzice, jako przyjaciele w tej wspólnej niedoli. W tej chwili pytanie, co dalej? Będziemy jechać do Essen, nie ulega wątpliwości, że to będą protony, ale nie wiemy, czy będzie miał naświetlaną tylko głowę, czy może też rdzeń kręgowy. Ta metoda niesie za sobą pewne skutki uboczne i powikłania i nie możemy zbyt pochopnie podjąć tej decyzji - twierdzi mama Adama.
Teraz Adam jest w domu i czuje się dobrze, ale czeka. - Jest śmiertelnie chory, ale nie wiemy na co. Absolutnie cieszę się, że lekarze zdecydowali się na chemioterapię, bo gdyby jej nie było, to Adasia mogłoby już nie być. Wtedy to był ratunek życia. Decyzja była ze wszech miar słuszna, bo trzeba było zrobić coś, by powstrzymać nowotwór. Teraz musimy poszukać już bardziej precyzyjne - uważa mama Adama.
- To niesamowite, niektórzy myślą, że to organizujemy, ale o większości tych akcji dowiadujemy się, kiedy są one już organizowane. Z synem będąc w szpitalu czytamy media społecznościowe, lokalną prasę, artykuły na temat Adasia i okazuje się, że pojawia się kolejna grupa ludzi, która chciałaby nam pomóc. Wtedy w odpowiedzi wysyłamy podziękowania. To wielki spontan, coś niesamowitego - kończy Małgorzata Lipińska.
{gallery}galeria/wydarzenia/31-05-18-bieg-dla-adama-fot-dawid-soltys{/gallery}